Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wiem, że tutaj będzie dobrze – Ukraińcy czekają w Polsce na swoje rodziny

Zuzanna Gawałkiewicz
Oni są w Polsce, często od wielu lat. Pracują, a zarobione pieniądze przekazywali pozostałym w Ukrainie rodzinom. Skazani na telefoniczne relacje o bombardowaniach, nocach w schronie i pustych półkach w sklepach boją się jednocześnie czekając na przyjazd bliskich z Ukrainy.

Na umówione spotkanie z kilkorgiem pracujących w Skierniewicach Ukraińców podjeżdżamy do jednego z domów na obrzeżach miasta. Jego lokatorzy mieszkają i pracują razem. Pochodzą z różnych części Ukrainy. Niedowierzanie, że obce państwo mogło zaatakować ich ojczyznę miesza się ze strachem o los pozostałych po drugiej stronie granicy bliskich.

– Najgorsze są noce, bo wtedy zaczyna się ostrzał rakietowy z terytorium Białorusi – mówi ze łzami w oczach 47-letnia Anna, Ukrainka pracująca w Skierniewicach. – W ciągu dnia jest spokojnie. Nie dzieje się nic szczególnego. Ludzie siedzą w domach. Za to noce spędzają w piwnicach.

Odwołane pociągi

Anna wraz z mężem od 7 lat są w Polsce. W jednej ze skierniewickich firm pracują od ponad roku. Pochodzą z niewielkiej wioski pod Tarnopolem na zachodzie Ukrainy, jakieś 150 km od granicy z Polską.
Anna czeka na dzieci – jutro do autobusu jadącego do Polski mają wsiąść jej dwie córki z wnukami.

– Jak to się wszystko zaczęło od razu chcieliśmy, żeby przyjechali – mówi kobieta. – Mieli wyjechać w niedzielę, pociągiem, bo od nas raz dziennie odjeżdżał pociąg do Polski. Ale dostali informację, że wszystkie pociągi zostały odwołane. Nie wiemy dlaczego. Dziewczyny zarezerwowały miejsce w autokarze, ale chętnych do wyjazdu jest tak dużo, że udało im się załatwić miejsce dopiero na środę.

Zostali tylko starcy

Córki Anny będą jednymi z ostatnich kobiet z ich miejscowości, które opuszczą dom. Według relacji Ukrainki około 80 procent rodzin już wyjechało. W przygranicznej wsi większość osób ma bliskich pracujących na Zachodzie – w Polsce, w Czechach, w Niemczech. Na miejscu zostali już tylko starzy ludzie. Mężczyzn nie ma. Poszli na wojnę, walczyć z Putinem.

– Dziewczyny zostały same z dziećmi, bez żadnej opieki. Zięć poszedł do wojska – wyjaśnia Anna. – Już wcześniej miał przeszkolenie wojskowe. A teraz wstąpił do armii jako ochotnik. Rozmawialiśmy przez telefon. Mówię: to jak się trochę tam uspokoi to może przyjedziesz do nas na trochę? A on: nie mamo, przecież to wszystko będzie trzeba odbudować, trzeba będzie zrobić porządek.

Mężczyźni, którzy z różnych przyczyn nie zgłosili się do regularnego wojska angażują się w akcje obrony terytorialnej. Prywatnymi samochodami patrolują drogi. Ubrani na czarno z charakterystycznymi opaskami lub naszywkami na rękawie sprawdzają, czy nikt podejrzany nie kręci się po okolicy.

– Ja w Ukrainie zostawiłem dwóch dorosłych synów z rodzinami – wtrąca, pochodzący z okolic Równego, Witalij. – Oni nie wyjadą. Zresztą mężczyzn nie puszczają przez granicę. W ciągu dnia chłopaki robią koktajle Mołotowa, albo spawają jakieś żelastwa, żeby blokować drogę. Synowe też nie chcą wyjeżdżać, nie chcą zostawić mężów, więc nocami siedzą z dziećmi w piwnicy. Mieszkamy blisko granicy z Białorusią, po drodze prowadzącej przez naszą wieś kręcą się różne podejrzane typy. Boję się o nich, ale cóż mogę zrobić.

Nie przyjadą, za daleko

– Moi też nie przyjadą. Za daleko – dodaje Nadia. Kobieta pochodzi z południowo-wschodniej Ukrainy, z sąsiadującego między innymi z obwodem donieckim obwodu dniepropetrowskiego. W domu zostawiła córkę. – Od nas już nie ma żadnego transportu. Nikt stamtąd nie wyjedzie.

Nadia pokazuje zdjęcia pustych półek sklepowych, które przed chwilą przesłała jej córka.

– Tak to teraz u nas wygląda – mówi.

Chleba już nie będzie

Dopytujemy Annę, jak wygląda sytuacja z zaopatrzeniem na zachodzie kraju.

– Paliwa nie ma. Zięć mówił, że w sobotę jeszcze tankował, ale w tej chwili już nie ma – relacjonuje kobieta. – Samochód stoi, nie jeżdżą nigdzie daleko. Boją się, żeby benzyny wystarczyło na odwiezienie dzieci na autobus do Polski. Wczoraj córki były w sklepie, dowiedziały się, że chleba już nie będzie. Nie ma mąki na chleb. Kaszę jeszcze można kupić. Teraz po prostu zużywają zrobione wcześniej zapasy. Kupiły na zapas mąkę, kaszę, mają jeszcze jakieś mięso w zamrażalniku.

Anna wierzchem dłoni ociera łzy.

– Jak już przyjadą, to wiem, że wszystko będzie dobrze – mówi. – Boję się tylko, żeby nic złego nie spotkało ich po drodze. Wczoraj rozmawiałam z sąsiadką. Ona jest w Niemczech, jej rodzina już do niej przyjechała. Opowiadała, że jej dzieci dojechały autobusem do granicy, a potem na samo przejście musiały jeszcze dojść pieszo. I ci przewodnicy, czy nie wiem kto to dokładnie był, bo mówiła, że mieli ciemną skórę i oczy tak jakby pochodzili gdzieś ze wschodu, tak ich poganiali, tak się ludzie tłoczyli, że jednej z matek wytrącili ośmiomiesięczne dziecko, które niosła na rękach. I to dziecko zostało stratowane. Taka tragedia. Ale moje mówią, że nie będą przechodzić piechotą przez granicę, że autobus zawiezie ich prosto do Warszawy. To chyba wszystko powinno się udać, prawda? A w Polsce mamy przyjaciół, wszyscy w pracy oferują się z pomocą. Kolega, który zaoferował, że udostępni pokój w domu, żeby moje dzieci mogły tam zamieszkać już się pytał co najbardziej lubią jeść i jaką zupę ma ugotować na ich przyjazd.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto