Barbara B. jest na lekach uspokajających. Podczas ogłaszania w miniony piątek wyroku wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć. Była oszołomiona i nieobecna. Wciąż płakała. – Nie tylko ja powinnam być ukarana – mówi. – Ja z tych pieniędzy nie korzystałam, pożyczałam je koleżankom, Bożenie Z. i Marii R. Ich sprawiedliwość nie dosięgła, jedna się ukrywa za granicą, druga chodzi po mieście i się śmieje. Byłam u niej wiele razy, nawet do domu mnie nie wpuściła. A przecież jedna mi jest winna 38 tysięcy, druga 30. Dla nich brałam te pieniądze z kasy, bo mnie ciągle prosiły. Bożenie pożyczyłam na przykład na wesele syna. Marii też pożyczyłam, bo mówiła, że nachodzi ją komornik, a odda mi, jak tylko dostanie kredyt. A ja nie umiałam odmówić – mówi rozstrzęsiona kobieta, której podczas ogłaszania wyroku nie towarzyszył nawet obrońca (z urzędu – przypr. red.). – Taka głupia byłam, naiwna... Teraz to ja zostałam skazana, a im nawet włos z głowy nie spadł.
Stwierdzenie Barbary B., że nie korzystała z przywłaszczonych pieniędzy, sąd uznał za bez znaczenia. - Oskarżona rozporządzała nieswoimi pieniędzmi jak własnymi, nadużywając zaufania wieloletnich klientów, którzy te pieniądze jej powierzali - mówił, uzasadniając wyrok, sędzia Krzysztof Kotynia. - Wyrok zmierza ku temu, by efektywnie naprawić szkodę, bo to jest najistotniejsze. Oprócz zwrotu 60-tysięcznego długu Sąd Rejonowy w Skierniewicach skazał Barbarę B. na 1 rok i 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat. Wyrok nie jest prawomocny.
•••
Sprawa wyszła na jaw, gdy przeprowadzona w marcu 2010 roku inwentaryzacja wykazała w kasie Skierniewickiej Spółdzielni Mieszkaniowej niedobór w wysokości 58 tys. zł. Najciekawsze jest jednak to, że wcześniej podobne inwentaryzacje były przeprowadzane niejednokrotnie, jednak nic nie wykazywały. Zarząd, członkowie rady nadzorczej oraz inne osoby odpowiedzialne za finansowe braki w kasie składając w sądzie zeznania podkreślały, że "żaden biegły nie informował o nieprawidłowościach, a nie było przesłanek, by wątpić w rzetelność ich sprawozdań".
Jak się to zatem stało, że przez tyle lat kobiety bezkarnie pożyczały sobie z kasy spore pieniądze i nikt ze zwierzchników tego nie zauważył? Dlaczego odpowiedzialności nie poniósł też nikt z przełożonych Barbary B.? W SSM wszyscy zachowują się, jakby nic się nie stało. - Wiem, że zarzuca mi się brak nadzoru, ale najprościej jest krytykować kogoś, kto te nieprawidłowości w końcu wykrył - mówi Paweł Hałatiuk, prezes SSM. - Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że nie zamietliśmy sprawy pod dywan, tylko zgłosiliśmy do prokuratury wniosek o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez trzy osoby. Osobiście bardzo mi przykro, że za mojej kadencji doszło do wykrycia tego przestępstwa, i jeśli jest taka konieczność, mogę przeprosić za nie wszystkich spółdzielców po raz kolejny. Choć przepraszałem już chyba ze trzy razy na walnych zgromadzeniach - dodaje.
Na pytanie, czy nie uważa, że jako przełożony powinien zachować się honorowo, prezes odpowiada, że "trudno, aby kierownik jednostki stał za plecami swojego pracownika i go kontrolował". - Czy dyrektor banku nadzoruje każdego kasjera z osobna? - pyta Paweł Hałatiuk. - Kasjerzy to osoby największego zaufania, powinni być nieskazitelni. Prezes nie poczuwa się zatem do odpowiedzialności za zaistniałą sytuację. A co z główną księgową, przełożoną Barbary B.? - Nadal pracuje - kwituje krótko Paweł Hałatiuk.
•••
Ręki sprawiedliwości uniknęła również Maria R., druga z kasjerek. Barbara B. twierdzi, że kobieta "miała ogromną siłę przekonywania", dlatego bez oporów pożyczała jej duże sumy. Maria R. przebywa obecnie poza granicami kraju, postępowanie w jej sprawie jest zawieszone. Wtajemniczeni zdradzają, że pracuje u krewnego w Irlandii. Barbara B. twierdzi też, że Maria R. została przyjęta do pracy w SSM z wyrokiem skazującym ją za malwersacje finansowe w jednym ze skierniewickich banków.
Paweł Hałatiuk zaprzecza , by cokolwiek na ten temat wiedział, poza tym to nie on przyjmował do pracy Marię R. Nam nie udało się potwierdzić tej informacji - w skierniewickim Sądzie Rejonowym żaden wyrok w sprawie Marii R. od roku 1986 roku nie zapadł.
Sprawiedliwości uniknęła również Bożena Z., bezpośrednia przełożona Barbary B. W jej sprawie występowała jedynie jako świadek. Dlaczego postępowanie odnośnie Bożeny Z. nie zakończyło się aktem oskarżenia? - Widać nie było podstaw, by postawić tej osobie zarzuty - mówi Lidia Zarzycka-Rzepka, prokurator rejonowy w Skierniewicach. - Do takiego samego wniosku doszedł też zapewne sędzia, bo gdyby miał wątpliwości, mógłby podjąć odpowiednie działania. Spółdzielnia ma swoją obsługę prawną, mogą przecież interweniować w tej sprawie - dodaje.
Ale SSM na razie żadnych działań w tej kwestii nie podejmuje. - Nie ma co naciskać - mówi prezes Hałatiuk.
•••
Innego zdania jest Zbigniew Magdziarz, przewodniczący rady nadzorczej SSM. Twierdzi, że ława oskarżonych była zdecydowanie za krótka.
- Widzę na niej i prezesa, i główną księgową, i panią R. i panią Z. - wylicza. - Jeśli w sądzie księgowa Danuta Ćwiklak mówi, że o wypływaniu pieniędzy z kasy wiedziała od 2001 roku, to ja czegoś nie rozumiem - mówi. - Tam funkcjonował model kasy zapomogowo-pożyczkowej, i to za ogólnym przyzwoleniem.
Podobnie uważa Tadeusz Krystoń, sekretarz RN.
- Barbara B. jest jedynie ofiarą braku nadzoru księgowej oraz prezesa - stwierdza. - Pani B. nie wymyśliła sobie systemu wpłat, ona działała zgodnie z wewnętrzną procedurą. Jeśli wszystkie wpłaty były ewidencjonowane jako jedna pozycja w tzw. dobowym raporcie kasowym, to o czym my w ogóle rozmawiamy?
Czy rada podejmie jakieś kroki w celu ukarania odpowiedzialnych za finansowe malwersacje? - Jeśli tylko pięciu pozostałych członków RN nie będzie bojkotowało posiedzeń rady, to tak - zapowiada Zbigniew Magdziarz. - Na trzech spotkaniach się nie zjawili, więc jesteśmy sparaliżowani i nie możemy podjąć żadnych działań. Mamy czas do 15 sierpnia. Jeśli wtedy również nie przyjdą, to prezes obiecał nam zwołanie walnego zgromadzenia. Po uzupełnieniu składu rady na pewno będziemy wnioskować o ściganie pozostałych osób.
Barbara B. zgodziła się początkowo na dłuższą rozmowę. Potem zmieniła zdanie, a przez telefon odczytała jedynie oświadczenie, łudząco podobne do tego, które wygłaszał Tadeusz Krystoń. - Proszę napisać, że jestem ofiarą braku nadzoru - powiedziała szlochając. - Będę się od tego wyroku odwoływać, bo nie tylko ja byłam w całej tej sprawie winna.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?