Dlaczego dęby nie przeżyły

Rodzice czują się zawiedzeni. - Trochę przykra sprawa, bo tyle było wokół tego szumu, a teraz nasz synek niby to drzewko ma, o czym świadczy przecież dyplom oraz tabliczka z wygrawerowaną nazwą akcji i podpisem prezydenta Leszka Trębskiego, ale tak naprawdę jego drzewka nie ma - mówi jedna z mam, prosząc o anonimowość. - I co mamy teraz z tym zrobić? Drzewko miało rosnąć z moim dzieckiem, a jakoś nie rośnie. Co ja mu powiem za parę lat?


Zakład Utrzymania Miasta, który był odpowiedzialny za sadzenie drzewek, twierdzi, że nie wie, co się stało. Nie przyjęły się też bowiem dęby, posadzone w tzw. bazie ZUM, te, ktore pozostały, bo nikt z rodziców ich nie odebrał. 
- Można powiedzieć, że o te nad zalewem mniej dbaliśmy, no bo odległość i i tak dalej. Ale te w bazie podlewaliśmy i pielęgnowaliśmy, a i tak się nie przyjęły - mówi Piotr Majka z Zakładu Utrzymania Miasta. - Może to wina zbyt słonecznej pogody - bo jak na jesienną porę były wtedy prawdziwe upały - i system korzeniowy został za bardzo obsuszony? Choć przecież staraliśmy się, aby każde drzewko było z jak największą bryłą korzeniową. A może to wina zbyt dużych mrozów? - zastanawia się. - Można gdybać, ale faktem jest, że dęby obumarły.


Jak miasto zamierza ten problem rozwiązać? Prezydent Leszek Trębski nie widzi problemu. 
- Mamy umowę z firmą, gdzie kupowaliśmy drzewka, że jeśli któreś się nie przyjmie, to zostanie wymienione - mówi prezydent. - Wszystkie obumarłe zastąpimy nowymi, tak, że nie ma powodu do niepokoju. Nawet jeśli dąb nie przyjął się na prywatnej posesji, to też rodzic może zgłosić ten fakt do urzędu miasta. 


W ramach akcji "Drzewko życia" Urząd Miasta kupił w ubiegłym roku 560 dębów. Cała akcja kosztowała ponad 15 tysięcy złotych i ma być kontynuowana w kolejnych latach.