Ale on wyręczył funkcjonariuszy i udowodnił, że pojazd jest w porządku. I choć poniósł koszty prywatnego śledztwa, policja samochodu nie chce mu oddać. To znaczy - odda, ale może za miesiąc, a może za rok.
Audi pan Marek ze Skierniewic kupił rok temu w Niemczech. W lipcu tego roku zatrzymali je policjanci z komendy wojewódzkiej w Łodzi. Wyglądało to jak w filmie. Nieoznakowany samochód zajechał mężczyźnie drogę. Później pan Marek godzinami składał wyjaśnienia. Policja przeszukała jego dom, szukając dokumentów auta.
- Cały czas traktowano mnie jak potencjalnego złodzieja - mówi pan Marek, który prosi nas o niepodawanie w gazecie nazwiska. - Co gorsza, po mniej więcej miesiącu zorientowałem się, że w mojej sprawie niewiele się dzieje. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i udowodnić, że to ja mam rację.
Skierniewiczanin wynajął w Niemczech prawnika. I ten wykazał, że pan Marek padł ofiarą grubszego kantu. Oszustką była Niemka, która sprzedała mu auto. Jak do tego doszło? Kobieta najpierw zgłosiła w Niemczech kradzież tzw. brifu - najważniejszego dokumentu auta. Gdy otrzymała duplikat, odczekała i zgłosiła kradzież samochodu. - Odebrała odszkodowanie, zaś samochód sprzedała mi na podstawie tego pierwszego, oryginalnego brifu, który rzekomo zagubiła.
Gdy auto było już w Polsce, zostało wprowadzone na listę aut skradzionych. Po kilku miesiącach zatrzymali je Polacy. - W chwili, gdy Niemka przyznała się do oszustwa, zrzekła się praw do samochodu i zobowiązała się, że odda wszystkie wyłudzone pieniądze, byłem przekonany, że moje kłopoty się skończyły - żali się pan Marek. - One się zaczynały.
Skierniewiczanin poinformował polską policję o wynikach swojego śledztwa. Przedstawił dokumenty, że auto zostało zdjęte z listy pojazdów kradzionych. Samochód powinien niemal od razu wrócić do właściciela. Ale nie wrócił do dziś.
- Nie możemy wykonać żadnego ruchu, dopóki nie otrzymamy pism ze strony niemieckiej. Jeśli auto zostało zdjęte z listy kradzionych, to my musimy wiedzieć dlaczego. Krótko mówiąc, potrzebujemy wiążących informacji - wyjaśnia Artur Bisingier, rzecznik prasowy skierniewickiej policji, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.
Pan Marek mieszka w Skierniewicach. Jest jednak rolnikiem, a gospodarstwo prowadzi pod miastem. Samochód jest mu do pracy niezbędny. - Najgorsze w tym wszystkim, że nikt nie potrafi odpowiedzieć mi na pytanie, kiedy odzyskam auto. Za miesiąc, kwartał czy może za rok. A ja nie mogę już czekać. Ile można pożyczać samochody od rodziny czy znajomych - uważa.
Jest przekonany, że zrobił wszystko, by auto odzyskać, a nawet że wyręczył organy ścigania w dochodzeniu prawdy. Ale z biurokracją tak łatwo się nie wygrywa.
Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?