W akcji ratowniczej brali udział tylko raz - wypompowywali wodę z zalanej piwnicy w Miedniewicach. O pożarach nie byli nawet powiadamiani.
- Tak było na przykład podczas pożaru stolarni w Rudzie, który wybuchł w ubiegłym roku - mówi Edward Markowski, prezes miedniewickiej OSP. - Pożar było oczywiście widać, ale jak się nas nie wzywa, to nie jedziemy, bo może się okazać, że jesteśmy niepotrzebni i tylko przeszkadzamy.
W sprawie udziału jednostek OSP z terenu gminy w akcjach ratowniczych interweniował wójt. - Rozmawiałem z komendantem Państwowej Straży Pożarnej w Skierniewicach, żeby wzywali do akcji ratunkowej na terenie gminy przynajmniej te jednostki ochotników, które są najbliżej, na przykład w sąsiedniej wsi - mówi Dominik Moskwa.
Okazuje się jednak, że wcale nie jest to takie łatwe.
- Gdy mamy do czynienia z pożarem, dzwonimy, ale nie zawsze można się dodzwonić - tłumaczy Tadeusz Zwoliński, zastępca komendanta PSP. - Najlepiej gdyby jednostka była wyposażona w system selektywnego alarmowania, wówczas nasz dyspozytor wciska tylko guzik i włącza się syrena alarmowa w danej miejscowości.
W takie systemy wyposażone są jednostki OSP należące do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego.
Miedniewice do niego nie należą. W system alarmowy musiałyby się wyposażyć same, a to kosztuje około 7 tys. zł.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?