W listopadzie ubiegłego roku Łukasz Konarzewski ze Skierniewic zakończył odbywanie kary pozbawienia wolności i opuścił mury Zakładu Karnego w Łowiczu. W tej i innych jednostkach penitencjarnych spędził większość z ostatnich piętnastu lat swojego życia.
Dziś 37-letni skierniewiczanin, choć - jak twierdzi - przez lata zdążył przewartościować swoje życie i zmierzyć się z własną niechlubną przeszłością, nadal nie może się od niej odciąć i zapomnieć o więzieniu. Przypominają mu o nim bezwładne nogi i wózek, do którego przykuty jest już od półtora roku.
Dorosłość za kratami
Łukasz Konarzewski w konflikt z prawem wszedł już jako bardzo młody człowiek. Z czasem na konto jego kryminalnych dokonań trafiały kolejne występki: kierowanie samochodem po alkoholu, kradzieże, włamania, rabunek, groźby karalne, wreszcie znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej policjanta na służbie (choć akurat tego ostatniego, jak przekonuje, się nie dopuścił - tyle, że w sądzie więcej znaczyły zeznania stróża prawa, niż notorycznego przestępcy). Po pierwszym wyroku w zawieszeniu nie sprostał próbie. W 2003 roku po raz pierwszy trafił za kratki. Po tej odsiadce nadeszły kolejne - w sumie przez ostatnie piętnaście lat większość czasu spędzał w odosobnieniu, na wolności nie udawało mu się na dłużej zagrzać miejsca.
W 2013 roku za kolejne przewiny usłyszał wyrok pozbawienia wolności na prawie 5 lat. Z więzienia wyszedł już inny człowiek.
Diagnoza jak wyrok
Mniej więcej rok później po raz pierwszy poczuł nagły ból w okolicach kręgosłupa lędźwiowego. Po pobieżnym, jak twierdzi, badaniu dostał leki przeciwbólowe i na jakiś czas przeszło. Kiedy ból powrócił, dostał skierowanie do neurologa i trafił na badanie RTG.
- Neurolog zdiagnozował tylko zmiany zwyrodnieniowe i zalecił więcej ruchu. Lekarze w więzieniu nawroty bólu tłumaczyli zmianami pogody - opowiada Łukasz Konarzewski.
Przez kolejne lata „jechał” na środkach przeciwbólowych. Kiedy dopadał go nagły atak bólu, zarzucano mu symulowanie. Wraz z bólem zaczął pojawiać się paraliż, drętwienie nóg, zanik czucia palców u stóp, problemy z chodzeniem. W codziennym funkcjonowaniu był skazany na pomoc współwięźniów.
- Dopiero coraz częstsze wizyty pogotowia i zainteresowanie moją sprawą prawnika, a nie pogarszający się mój stan zdrowia, spowodowały, że skierowano mnie do ortopedy - mówi.
Była połowa 2017 roku. Diagnoza: „masywna przepuklina jądra miażdżystego C5/C6 centralno - lewobocznej wraz z towarzyszącą tetraparezą”, która wymagała natychmiastowego leczenia operacyjnego.
„Pod nóż” trafił w lipcu. Ze stołu operacyjnego przewieziono go na oddział rehabilitacyjny szpitala więziennego w Łodzi. Miał przejść rehabilitację w związku z przebytym zabiegiem oraz niedowładem czterokończynowym. Jak twierdzi, nic takiego nie nastąpiło. Podobnie, jak w kolejnych jednostkach, do jakich odtąd trafiał. A przez ostatni rok wyroku był kilkakrotnie transportowany pomiędzy różnymi jednostkami penitencjarnymi w całym kraju: Łódź, Płock, Łowicz, Garwolin, Krzywaniec, Wiśnicz, Białołęka...
- Za każdym razem, kiedy tylko domagałem się zapewnienia mi właściwej opieki medycznej, konsultacji specjalistów i umożliwienia odbywania rehabilitacji, zostawałem przewożony do innego zakładu - opowiada pan Łukasz.
Lepiej, niż na wolności?
W grudniu 2017 roku Łukasz Konarzewski otrzymał orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności. Do wózka choroba przykuła go jeszcze przed operacją.
- Przez kilka lat byłem niewłaściwie diagnozowany i leczony, zarzucano mi symulowanie, dopiero interwencja prawnika i konieczność częstego wzywania pogotowia do moich ataków bólu sprawiły, że zostałem zoperowany - opowiada. - Zrobili ze mnie kalekę i narkomana, faszerując mnie lekami przeciwbólowymi. Czułem upokorzenie, prosząc kolegów z celi o pomoc w podstawowych czynnościach higienicznych.
Od kilku miesięcy jest już na wolności. Niezdolny do jakiejkolwiek pracy, żyje z pomocy skierniewickiego MOPR. Dlatego jeszcze podczas odsiadki pozwał zakład karny o zadośćuczynienie - domaga się pół miliona złotych (w tym 30 tys. na rzecz jednego z łódzkich szpitali, gdzie kiedyś uratowano jego dziecko) oraz renty.
Reprezentująca Skarb Państwa Prokuratoria Generalna RP wniosła o oddalenie pozwu. Pozwany zaprzecza wszystkim zarzutom, dowodząc, że powód nie wykazał powstania krzywdy ani przesłanek odpowiedzialności odszkodowawczej Skarbu Państwa. W odpowiedzi na pozew czytamy m.in., że w czasie pobytu w więzieniu skierniewiczanin miał zapewnioną prawidłową opiekę medyczną, a jej częstotliwość znacznie przewyższała standardy, na jakie mógłby liczyć na wolności. Pozwany podkreśla też, że orzeczenie o niepełnosprawności zostało wydane na czas określony, zaś same zarzuty uległy przedawnieniu.
Za długie czekanie
Pierwsza rozprawa odbyła się, kiedy jeszcze Łukasz Konarzewski odbywał wyrok - w okresie, kiedy „podróżował” po więzieniach w różnych stronach Polski, więc nie wziął w niej udziału. Na ostatnią, a marcu br., stawił się już jako wolny człowiek. Sąd wysłuchał m.in. wyjaśnień jego kolegi z celi i odroczył sprawę do czasu uzyskania opinii biegłych. Kilka dni później skierniewiczanin trafił wreszcie na rehabilitację.
- Za długo na to czekałem. Lekarze obiecują, że zrobią co w ich mocy, ale nic nie mogą zagwarantować. Dziwią się, że od razu po zabiegu nie rehabilitowano mnie, dopóki nie mógłbym stanąć o kulach - relacjonuje Łukasz Konarzewski. - Przez 3 lata lekarze przekonywali mnie, że nic mi nie jest, wierzyłem im. Gdybym miał dłuższy wyrok, mógłbym już z tego nie wyjść...
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?