Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W regionie jest problem z kardiologami

Tomasz Imiński
Pan Andrzej pokazuje EKG serca. Skierniewiczanin ma nadzieję, że to był jego pierwszy i ostatni zawał
Pan Andrzej pokazuje EKG serca. Skierniewiczanin ma nadzieję, że to był jego pierwszy i ostatni zawał fot. Tomasz Imiński
Czy to możliwe, by w XXI wieku, w centrum cywilizowanego kraju chlubiącego się członkostwem w Unii Europejskiej, personel szpitala odmówił pomocy człowiekowi, który trzy miesiące wcześniej cudem uniknął śmierci i powinien być pod stałą opieką specjalisty? Andrzej Gródecki twierdzi, że tak właśnie został potraktowany przez personel skierniewickiego szpitala. Nasz Czytelnik złożył już skargę do Pełnomocnika Praw Pacjenta. A co na to szpital? Dariusz Diks, zastępca dyrektora placówki zapowiedział, że całą sprawę dokładnie zbada.

Andrzej Gródecki miał zawał w czwartek, 3 marca. Skierniewiczanin miał dużo szczęścia, że nie był wtedy sam w domu. Jako pierwsza reanimowała go żona. Potem medycy z pogotowia ratunkowego.

- Byłem jakby w niebycie. Niczego nie czułem, nawet prądu z defibrylatora. W pewnej chwili usłyszałem tylko, jak ktoś powiedział "mamy go" i... po kilku dniach ocknąłem się w szpitalu w Grodzisku Mazowieckim - wspomina nasz rozmówca. - Wtedy dowiedziałem się, że skierniewicki szpital zaraz po zawale przetransportował mniej do Grodziska i że miałem tam zabieg na sercu. Do domu wyszedłem po ośmiu dniach.

11 marca żona pana Andrzeja poszła do poradni kardiologicznej w szpitalu, by od razu zapisać męża na wizytę kontrolną.

- Człowiek po zawale powinien być u specjalisty co najmniej raz na kwartał. Wiedzieliśmy, że w skierniewickim szpitalu trzeba czekać, ale nie sądziłem, że aż tak długo. Termin wyznaczono mi na 30 czerwca - mówi Andrzej Gródecki, który jeszcze w marcu został skierowany przez szpital w Grodzisku na rehabilitację do ośrodka w Gostyninie.

W wyznaczonym terminie (30 czerwca) chory udał się do skierniewickiej poradni. Tam dowiedział się, że lekarz, do którego był zapisany, nie przyjmuje od co najmniej miesiąca. - Ani ja, ani inni pacjenci nie zostaliśmy o tym poinformowani - twierdzi pan Gródecki. - Gdy próbowałem się czegoś dowiedzieć, pani w recepcji stwierdziła, że szpital nie ma pieniędzy na informowanie każdego chorego. Dodała, że pacjent powinien sam się interesować, czy lekarz go przyjmie. Na koniec personel poinformował mnie, że nie ma szans na to, by którykolwiek z lekarzy przyjął mnie w tym roku. Stałem, słuchałem i nie wierzyłem własnym uszom - denerwuje się. - To brzmiało jak wyrok.

Pan Andrzej zaczął szukać pomocy na własną rękę, ale nie było łatwo. Specjaliści przyjmujący w prywatnych gabinetach kazali czekać miesiąc. - Na szczęście miałem kontakt z lekarzami z Gostynina. Oni przyjęli mnie od ręki - mówi.

Nasz Czytelnik oczekuje od dyrekcji szpitala, by wyciągnęła konsekwencje wobec swoich pracowników. Pacjent czeka też na informację, kiedy wreszcie przyjmie go lekarz.

Dariusz Diks, zastępca dyrektora skierniewickiego szpitala był całą sprawą wyraźnie poruszony. - Zbadam wszystko dokładnie, choć nie wierzę osobiście w to, że ktoś kazał czekać pacjentowi pół roku na wizytę - mówi lekarz. - Wyjaśnię tę sytuację oraz to, dlaczego ten pan nie został przyjęty przez innego lekarza. Kardiolog, do którego pacjent miał pierwotnie się udać, ciężko choruje i inni lekarze mieli przejąć jego pacjentów.

Jak się dowiedzieliśmy, w całym naszym regionie jest olbrzymi problem z kardiologami. Nawet prywatnie na wizytę trzeba czekać kilka tygodni. To jednak nie zwalnia szpitala z opieki nad chorymi.

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto