Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powstanie Warszawskie we wspomnieniach. Jerzy - warszawiak ze Zduńskiej Woli opowiedział o tamtych czasach [STARE ZDJĘCIA]

Dariusz Piekarczyk
Dariusz Piekarczyk
Archiwum prywatne Jerzego Adamczyka
Jerzy Adamczyk działa w związku kombatantów. Jest jedynym w powiecie zduńskowolskim, który brał udział w Powstaniu Warszawskim. Żyje zresztą wydarzeniami z 1944 roku. Ma obszerną literaturę na ten temat. Wracają też wspomnienia, którymi podzielił się z nami. W galerii znajdziecie archiwalne zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Powstańca.

Adamczykowie. Jerzy - warszawiak w Zduńskiej Woli

– Na Pragie, na Pragie, na Targową, kto na Pragie na Targową? Po dwie dychy od koszuli – Jurek wrzeszczał jak opętany. Chętnych nie brakowało. Płacili i wskakiwali na przyczepę półciężarówki. Chłopak pakował pieniądze za koszulę wkasaną w liche, zbyt duże portki ściągnięte paskiem. Gdy na pace było już ciasno, Kazimierz Adamczyk wyskakiwał z szoferki, zamykał na haczyki tylną klapę, zgarniał syna do szoferki i ruszał na most pontonowy, którym można było przejechać przez Wisłę. Na moście ruch odbywał się w obie strony. Po bokach stało mrowie narodu.

– Patrz synek, mówią, że Niemcy z pięć milionów Polaków zabili, a tu tyle ludu. I wszyscy do tych ruin. Gdzie tu głowa? My, warszawiaki, to co innego. Tu nasze miejsce – mówił pan Kazimierz do syna.

– Jak dojechaliśmy na Targową, to sytuacja się powtarzała. Z tym, że zamiast na Pragie nawoływałem: za Wisłę, za Wisłę, do Śródmieścia" - rozpoczyna opowieść Jerzy Adamczyk ze Zduńskiej Woli. – Jeśli dobrze pamiętam, to było w 1947 roku. Ojciec miał wtedy świetną fuchę. Do południa jeździł półciężarówką, jak dobrze pamiętam amerykańską. Jeździł zaś w Polskiej Agencji Prasowej. Robotę złapał przypadkiem. Mieszkaliśmy wtedy na ulicy Foksal, to było zaraz po wojnie. Któregoś dnia siedzimy przed kamienicą, a tu warkot jakiś.

Przed zrujnowanym Pałacem Zamoyskich zatrzymał się motocykl. Przyjechała nim jakaś para. Stanęli przy płocie, popatrzyli, chcą wchodzić. W ojca jakby piorun trzasnął. Puścił się biegiem w ich stronę i krzyczy: Tam zaminowane, nie wchodzić!". Zdążył na czas, nie weszli. Podeszli za to pod kamienicę. Postawny mężczyzna w oficerkach, skórzanej kurtce i cyklistówce. Kobieta drobna, kruczowłosa. Stanęli, zapalili papierosy, poczęstowali ojca. Zaczęli rozmawiać.

Ojciec do nich: "Pod jedenastką jest biurowiec, nieruszony". Poszli tam, a potem zajęli ten budynek na Polską Agencję Prasową. Tą kobietą była Julia Minc, żona Hilarego Minca, wówczas ministra przemysłu i handlu. I tak ojciec dostał pracę w PAP jako kierowca, bo miał prawo jazdy. Do południa jeździł w firmie, a po południu zabierał auto do domu i kursowaliśmy z jednego brzegu Wisły na drugi.

Takie to były czasy, nikt nikogo nie kontrolował.

Powstanie Warszawskie we wspomnieniach. Jerzy - warszawiak z...

Przed wojną, na Powiślu

Przed wybuchem drugiej wojny światowej Adamczykowie mieszkali w kamienicy przy ulicy Elektrycznej na warszawskim Powiślu.
– Mniej więcej tam, gdzie dziś jest pomnik Syrenki – mówi z uśmiechem pan Jerzy. – Nasza kamienica stała na samym końcu ulicy. Mnie i mojego pięć lat starszego brata Zdzicha, który urodził się w roku 1927, wychowywała mama Fela. Ojca prawie w domu nie było, pracował w Państwowych Zakładach Lotniczych. Wybiegnę w przyszłość i powiem, że w 1941 urodził się jeszcze Tadek. 1 września 1939 roku miałem iść do szkoły, ale nie poszedłem. Z początku wojny niewiele pamiętam, miałem tylko siedem lat. Ale zostało mi w pamięci bombardowanie.

Byłem z mamą i bratem na ulicy Okólnik, pod biblioteką Krasińskich. I wtedy się zaczęło. Kupa ludzi pod budynkiem, a tu jak nie walnęło, aż budynek się zakołysał. Puściliśmy się biegiem na Szczyglą, do piwnicy. Huk był niemiłosierny, tak walili. Kobiety się modlą, lament, a tu leci bomba za bombą. W końcu przestali.

Na Okólniku był stały cyrk braci Staniewskich. Został kompletnie zbombardowany. Obok stały tabory wojskowe, nieruszone zupełnie. Na wozach sprzęt medyczny, nowiusieńki, jeszcze w smarach. Ojca wtedy z nami nie było, trzymaliśmy się matki. Ojciec został zmobilizowany, poszedł z wojskiem na wschód. Potem, jak wspominał po powrocie, doszli do Lublina i dalej na Kowel. Tam się zatrzymał u siostry ciotecznej. Po raz pierwszy niemieckich żołnierzy zobaczyłem już po kapitulacji. Na lewym brzegu Wisły był skwer z ławeczkami. I zaniosło nas tam, smarkaczy. A tam nasi żołnierze się poddawali i składali broń, oporządzenie. Chcieliśmy coś skręcić, najlepiej karabin, ale się nie udało, Szkopy dobrze pilnowały.

Ojciec wrócił z wojennej tułaczki chyba w październiku. Wymizerowany, ale cieszyliśmy się, że żywy. Zaraz po powrocie, dobrze to pamiętam, woził Żydów na stację kolejową w Małkini takim wielkim auciskiem. Oni potem jechali do Sowietów. Krótko to trwało, bo Niemcy szybko zakazali. Mieszkaliśmy na Elektrycznej, na wprost elektrowni, którą Niemcy obwarowali jak twierdzę. Wysoki płot, druty kolczaste przed bramą, wartownicy.

Zobacz też: Warszawiacy w Powstaniu. Jak wyglądało „zwyczajne” życie w sierpniu 1944?

Ślub sanitariuszki Alicji Treutler "Jarmuż" i plut. pchor . Bolesława Biegi "Pałąka" w kaplicy przy Moniuszki 11. Pocałunek nowożeńców.

Zobacz też: Powstanie Warszawskie. Mikołaj koloruje historyczne fotografie. "Używam tabletu, takiego zwykłego za 400 zł" [ZDJĘCIA]

Warszawiacy w Powstaniu. Jak wyglądało „zwyczajne” życie w s...

W 1941 albo 1942 roku pierwszy raz w życiu jechałem pociągiem, to była wąskotorówka. Wybraliśmy się z babcią do Radwankowa. Ależ to była podróż. Ze stacji trzeba było iść kawałek, a potem przeprawiać się łódką. Dla dzieciaka radocha. Do tego Radwankowa zaniosło nas po prowiant, jaja, ser, kiełbasę, drób, co tam ze wsi można było przytaszczyć. Ja wtedy pierwszy raz w życiu byłem na prawdziwej wsi. Schodzimy z łódki obładowani jak wielbłądy, a tu jak spod ziemi, wyrasta dwóch żandarmów. ?A, szmugiel, szmugiel" - mówią. Żeby tylko mówili, część łupów zabrali. Coś tam jednak zostawili.

– Siedzę po popołudniu w domu, a tu nagle łup! Wybuch. Potem strzały. Jeden, drugi, trzeci, a potem już całe serie – wraca wspomnieniami do 1 sierpnia 1944 roku Jerzy Adamczyk. – Szyby w oknach lecą, ściany drżą. Co się dzieje? Wyskoczyłem jak z procy na podwórko i puściłem się biegiem do bramy, a tam chłopak w bluzie wojskowej, z biało-czerwoną opaską na ręce i z karabinem, łapie mnie za rękę i wypala: "Gdzie? Nie waż się wychodzić!". To ja wtedy biegiem na górę i do okna. Mama z tatą już obserwowali zza firanek, co się dzieje. Z naszego mieszkania na pierwszym piętrze doskonale widać było elektrownię. 1 sierpnia powstańcy przypuścili na nią szturm. Dokładnie wszystkiego nie pamiętam, ale utrwalił mi się obraz, jak Niemcy wyskakiwali z drewnianego baraku, który stał przy wejściu i uciekali na teren elektrowni. Pamiętam jeszcze radość na naszej ulicy po udanym szturmie i biało-czerwone flagi w prawie każdym oknie.

Powstanie Warszawskie - początek

Jurek, choć miał w sierpniu 1944 roku zaledwie dwanaście lat, nie mógł usiedzieć w domu.
– Myślałem: jak to, słychać strzały, biją się z Niemcami, a ja co? Przecież jestem prawie dorosły – wspomina pan Jerzy. – Zaniosło mnie na Szpitalną, do drukarni. Na początku powstania drukarnia działała. Takie smyki jak ja, dostawały po kilkadziesiąt egzemplarzy "Barykady Powiśla" i roznosiliśmy gazetę, gdzie się dało. Nieraz i po kilka kursów w ciągu dnia trzeba było zrobić. Potem, jak już z powstaniem było krucho, rozklejaliśmy na ścianach "Biuletyn informacyjny". W tym początkowym okresie roznosiłem jeszcze chleb. Mój brat Zdzisiek, starszy ode mnie o pięć lat, zaraz na początku powstania zgłosił się, bo chciał walczyć. Jeden z oficerów na dzień dobry pyta go, czy ma broń. Nie masz? A brzytwę masz? Jak masz, to przychodź, będziesz golił rannych powstańców.

Na początku września padła Starówka. 4 września nocą Adamczykowie uciekli z domu przy Elektrycznej.
– Tam nie dało się już żyć – opowiada nasz rozmówca. – Niemcy bombardowali elektrownię, a przecież nasz dom stał obok. Cud, że nie trafili w kamienicę. Na ulicy Okólniki siedzieliśmy ze dwa dni w piwnicy. Raptem wchodzą żołnierze ukraińscy w służbie Niemiec i wrzeszcząc wyganiają nas na podwórko. "Rozstrzelają nas jak nic" - lamentują kobiety. Nie rozstrzelali, pognali na Wolę do kościoła świętego Wojciecha. W świątyni spędziliśmy straszną noc. Rano pognano nas na Dworzec Zachodni.

Tam wepchnięto nas do pociągu i pojechaliśmy do obozu w Pruszkowie. Jakiś czas siedzieliśmy w obozie, ale potem znowu zapakowali nas do wagonów i zawieźli do Niepokalanowa.

Jaki tam był spokój. Pamiętam plac, na którym nas zostawiono, i krzątające się zakonnice, które częstowały zupą.

Na ten plac przyjeżdżali gospodarze i wybierali sobie ludzi do pracy. Jak na targu niewolników. Myśmy trafili do Pawłowic. Rwałem tam jabłka i pasłem krowy. Pewnego dnia buty mi się rozpadły, to gospodarz dał mi saperki, ale za duże i z dziurą. Wypchaliśmy je słomą. Któregoś dnia do Pawłowic zawitali żołnierze węgierscy. Była radość, bo mieli kuchnię polową i częstowali nas jedzeniem.

Zobacz też: Powstanie Warszawskie. Mikołaj koloruje historyczne fotografie. "Używam tabletu, takiego zwykłego za 400 zł"

Powstanie Warszawskie1944

Powstanie Warszawskie. Mikołaj koloruje historyczne fotograf...

Powrót do Warszawy

Jak już Niemcy uciekli, Adamczykowie zdecydowali, że czas wracać do Warszawy. We wsi Rybno koło Sochaczewa głowa rodziny, czyli Kazimierz, wypatrzył wóz i dwa konie. W Raszynie konie odebrali mu krasnoarmiejcy. W zamian zostawili siwka, który ledwo przebierał nogami. – Z trudem ciągnął wóz – przypomina sobie Jerzy Adamczyk. – Dowiózł nas na Elektryczną i padł. Nasz dom był spalony, więc pieszo, po lodzie, przeprawiliśmy się na Pragę do babci. Tam byliśmy jednak krótko, bo mama Pragi nie cierpiała. Wróciliśmy na lewy brzeg Warszawy. Początkowo pomieszkiwaliśmy przy Okólniku, a potem na Foksal.

W roku 1948 Adamczykowie przenieśli się na Żoliborz. Jerzy nie mógł jednak usiedzieć spokojnie. – Zostałem członkiem organizacji podziemnej Walcząca AK – wspomina. – Było nas tam około czterdziestki. Początkowo chodziliśmy do ambasady amerykańskiej, braliśmy ulotki z wiadomościami z rozgłośni zachodnich i rozdawaliśmy je. Miałem też pistolet i granat. Ta moja konspiracja trwała do lipca 1949 roku. Wtedy nastąpiła wpadka. Przez ponad pół wieku zastanawiałem się, kto nas sypnął. W końcu się wydało. A było to z grubsza tak, że jeden z członków organizacji zaproponował swoim kolegom, żeby wstąpili. Ci wyrazili zgodę, ale poszli na posterunek Milicji Obywatelskiej.

Pewnego dnia przyszło do domu Adamczyków dwóch mężczyzn.
– Ty jesteś Jerzy Adamczyk? – zapytali Jurka.
– Tak, to ja - odpowiedział chłopak.
– To dawaj pistolet!
- Jaki pistolet?
– Dawaj, bo będziesz miał kłopoty.
– Przycisnęli mnie, a wiedzieli wszystko. Co miałem zrobić, poszedłem z nimi do piwnicy. Granat miałem schowany w ogródku, też oddałem. Potem załadowali mnie do auta, które stało na rogu Cyryla i Metodego i tak zaczęła się moja więzienna przygoda.

Na Toledo, jak potocznie nazywano Więzienie Karno-Śledcze na warszawskiej Nowej Pradze przy Ratuszowej (obecnie Namysłowska) trafił, po aresztowaniu w lipcu 1949 roku, 17-letni Jurek Adamczyk, członek podziemnej organizacji Walcząca AK. - W celach same partyzanty - przypomina sobie pan Jerzy. - Młode chłopaki z AK, z lasu. Boże jedyny, z kim ta Polska walczy pomyślałem sobie. Tam było też śledztwo. Podczas jednego z przesłuchań miałem konfrontację. Spotkałem jednego z kolegów z organizacji. On do mnie, w obecności UB-ka, Cygan, a taki miałem pseudonim, przyznaj się, oni wszystko wiedz, nie kręć. Już wtedy wiedziałem, że sprawa jest przegrana. Ojciec miał jednak znajomego adwokata, Nowogrodzki się nazywał. ?Przyznaj się do wszystkiego, to ja ci załatwię najmniejszy wymiar kary" - mówi do mnie. No i załatwił - pięć lat odsiadki.Za przynależność do nielegalnej organizacji i posiadanie broni. Nasz komendant z Walczącej Armii Krajowej Jerzy Majchrzak dostał 13 lat. Dziewczyny, które były sanitariuszkami, od czterech miesięcy do roku.

Zobacz też: Teraz 44. Dzisiejsza Warszawa z Powstańcami w tle

Chmielna róg Brackiej

Teraz 44. Współczesna Warszawa z Powstańcami w tle. Wzruszaj...

Za kratami

Jurek Adamczyk rozpoczął odsiadkę we Wronkach. Był tam niecały rok. - Potem wylądowałem w obozie pracy Rusko koło Wrocławia - przypomina sobie. - Tam z kolei była odkrywkowa kopalnia gliny. Chłopaki chodzili w gumowcach, które często się dziurawiły. Ja załapałem się do wulkanizacji. W obozie tym byłem jakieś dwa lata. Późną jesienią 1952 roku rząd ogłosił amnestię i wyszedłem na wolność. Pojechałem prosto do Warszawy, rodzice strasznie sie ucieszyli, kiedy mnie ujrzeli. Pewnego dnia matka wchodzi do mojego pokoju zapłakana z kartką w ręce. ?Dostałeś wezwanie do wojska i masz się stawić za dwa tygodnie ? - wykrztusiła. Dla takich jak ja normalnego wojska jednak nie było.

Dostałem przydział do 7. Batalionu Górniczego w Knurowie. Stamtąd do kopalni węgla kamiennego Makoszowy i pod ziemię, bezpośrednio na ścianę do fedrunku. Obok nas pracowali więźniowie. To była bardzo ciężka robota. Pod ziemią spędziłem 10 miesięcy. 28 kwietnia 1955 roku wyszedłem do cywila. Pamiętam drogę powrotną do Warszawy. Pociąg był nasz - rezerwy. Kto nie był w wojsku nie zrozumie tego. Szaleliśmy z radości. Prawie każdy był pijany, bo pieniądze mieliśmy. Coś tam nam płacili, mało bo mało, ale zawsze.

Zobacz też:

Pielgrzymka Sieradzka będzie, po raz pierwszy w historii, sztafetowa

Pielgrzymka Sieradzka będzie, po raz pierwszy w historii, sz...

Lata 50.

Rok 1955 był, jak się potem okazało, przełomowy w życiu naszego bohatera. Od 31 lipca do 15 sierpnia odbywał się w Warszawie 5. Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Na festiwal przyjechała także zduńskowolanka Alicja Matusiak. - I zawitała, wraz z ojcem do naszego domu - mówi pan Jerzy. - Jej ojciec znał mojego, to jak tu nie odwiedzić. Od razu wpadła mi w oko, to i zakręciłem się wokół niej. Tak się zakręciłem, że 1 kwietnia 1956 roku wzięliśmy ślub. Na prima aprilis, a co! Ślub wzięliśmy w Zduńskiej Woli u świętego Antoniego. Musiał być u Antoniego, bo teściowie przyjaźnili się z księżmi z tejże parafii. Jak kończyła się kolęda, to kapłani zbierali się w domu Matusiaków na poczęstunek. A wesele był huczne, z fasonem, po warszawsku. Tydzień trwało, a co! Ślub cywilny też wzięliśmy, ale później.

W grudniu 1957 roku na świat przyszedł Andrzej - syn Alicji i Andrzeja. Adamczykowie mieszkali w Warszawie. Do Zduńskiej Woli wpadali czasem, ot tak aby odwiedzić teściów.

Za to w 1983 pan Andrzej przeprowadził się do Zduńskiej Woli na stałe. - Trochę z konieczności, bo w Warszawie nie mogłem znaleźć pracy - mówi. - A tu znalazłem w Zakładach Przemysłu Włókienniczego, trochę dzięki znajomościom, ale znalazłem. Pracowałem w zaopatrzeniu przez siedem lat. Mogę powiedzieć, że nie robiłem prawie nic. W Zduńskiej Woli mieszkałem sam do roku 1990. Dopiero wówczas żona zostawiła Warszawę i przyjechała do swojego miasta rodzinnego. Ale wie pan, ja bez Warszawy nie mogę, warszawiak jestem. Jak tam jestem, to jakby mi lat ubyło, a bywam często, bo tam się leczę. Mam kłopoty z sercem. Konieczny był nawet rozrusznik. Lata przeżyć dają znać o sobie.

Współczesność

Jerzy Adamczyk działa w związku kombatantów. Jest jedynym w powiecie zduńskowolskim, który brał udział w Powstaniu Warszawskim. Żyje zresztą wydarzeniami z 1944 roku. Ma obszerną literaturę na ten temat. Wracają też wspomnienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto