18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kto z dojeżdżających skierniewiczan zrobił karierę w Warszawie?

Agnieszka Kubik
Janusz Malinowski w ubiegłym roku został prezesem PKP Intercity.  Zapewnia, że już niedługo skierniewiczanie dojadą do Warszawy w 35 minut, a jazda będzie dużo bardziej komfortowa niż obecnie. - To kwestia czasu - podkreśla
Janusz Malinowski w ubiegłym roku został prezesem PKP Intercity. Zapewnia, że już niedługo skierniewiczanie dojadą do Warszawy w 35 minut, a jazda będzie dużo bardziej komfortowa niż obecnie. - To kwestia czasu - podkreśla fot. archiwum
Mieszkańcy Skierniewic to bardzo przedsiębiorczy i kreatywni ludzie. Nie narzekają, że nie mogą tutaj znaleźć pracy, tylko od lat znoszą trudy codziennych dojazdów. Wielu z nich udało się zrobić w Warszawie prawdziwe kariery. Część przeprowadziła się tam na stałe, ale inni nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej, niż w Skierniewicach. Dlaczego?

Pobudka między piątą a szóstą rano. Poranny prysznic, coś na ząb. Podróż na dworzec i najmniej przyjemna chwila: oczekiwanie na pociąg. Spóźni się dzisiaj czy nie? Polowanie na wolne miejsce i ponadgodzinna jazda. Potem wysiadka i dojazd do pracy już w Warszawie. Razem jakieś półtorej godziny, czasem dłużej. Wieczorem taki sam powrót do domu. 
Męczące dojazdy? Są tacy, co je polubili. I niezależnie od godzin spędzonych w pociągach zrobili Warszawie karierę. Są prezesami, dyrektorami, szefami firm, kierownikami działów czy departamentów - i nadal dojeżdżają. - Nie wyobrażamy sobie, byśmy mogli mieszkać gdzie indziej niż w Skierniewicach - mówią wprost. 


Z perspektywy osoby mieszkającej i pracującej na miejscu ich poświęcenie jest ogromne - w końcu ponad trzy godziny dziennie "mają w plecy". 
Ale czy istotnie jest to czas stracony?


Krzysztof Krawczyk, kierownik działu jednej z firm telekomunikacyjnych twierdzi, że bez dojazdów nie wyobraża już sobie życia. - W pracy mam mnóstwo obowiązków, w domu jestem dla rodziny. Czas spędzony w pociągach czy w aucie jest tylko dla mnie - podkreśla pan Krzysztof, dojeżdżający od 13 lat. - Czytam mnóstwo książek, teraz w formie e-booków, oglądam filmy w laptopie. To dzięki dojazdom zrobiłem studia MBA i do tego stopnia nauczyłem się skupiać nad nauką w pociągu, że gdy przysiadałem do książek w domu, czegoś mi brakowało... Nie, nigdy nie uważałem dojazdów za czas stracony - mówi z przekonaniem.

Agnieszka Kłąb, zastępca rzecznika prasowego prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, czas spędzony na dojazdach do stolicy przeznacza na poukładanie sobie dnia pracy, przejrzenie gazet - coraz częściej w formie elektronicznej - a czasem na krótką drzemkę.
Dariusz Kuleta, szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Ministerstwie Obrony Narodowej, w pociągu wyjmuje BlackBerry i sprawdza, co go czeka w pracy. - Czytam też prasę lokalną, głównie "Dziennik Łódzki". Ogólnopolskie gazety czekają na mnie w sztabie. Mam też zasadę - w pociągu nie pracuję z laptopem. Wystarczy, że potem cały dzień siedzę przed ekranem komputera. 


Z kolei Janusz Malinowski, prezes PKP Intercity, śmieje się, że pracę zaczyna tuż po wejściu do pociągu. 
- Dużo moich kolegów dojeżdża z Łodzi, Koluszek, Skierniewic i Żyrardowa - mówi. - Już w pociągu rozmawiamy więc o sprawach służbowych. Jak widać, nie tracimy czasu. 
Nawet Beata Białkowska, dyrektor marketingu Cyfrowego Polsatu, która dojeżdża samochodem do pracy "aż na drugą stronę Wisły", nie narzeka na dojazdy - mimo, że dziennie zajmują jej grubo ponad trzy godziny, a zimą, bywa, że i sześć. 
- To jedyny czas w ciągu dnia tylko dla mnie - podkreśla. - Nigdy nie przeczytałabym na przykład tylu książek, a raczej odsłuchała ich na audiobookach, gdyby nie codzienne dojazdy. Jestem na bieżąco ze wszystkimi nowościami.


- A mnie zdarza się zamienić parę zdań z premierem Waldemarem Pawlakiem, który dojeżdża codziennie do Warszawy z Żyrardowa - śmieje się Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. 


•••

Nie lubią słowa "kariera". 
- To zwykła ścieżka zawodowa, w moim przypadku uwieńczona prezesurą - mówi Sławomir Broniarz, dojeżdżający do stolicy od 1995 roku. 
To jednak zwykła skromność, bo trzeba się czymś przebić, aby dostać się na sam szczyt. 
Sławomir Broniarz to człowiek "skazany" na szefowanie: dyrektor szkoły w Sierakowicach, wicedyrektor w dawnej SP nr 8, dyrektor "ekonomika".
Gdy w 1981 roku wstąpił do ZNP, od razu został prezesem zakładowej organizacji związkowej w gminie Skierniewice, potem prezesem oddziału skierniewickiego ZNP, następnie okręgu świętokrzyskiego, a w 1994 roku ówczesny Zarząd Główny ZNP wybrał go na wiceprezesa.

Prezesem został 14 lat temu. Wraz z nim dojeżdża codziennie do centrali ZNP kilkoro innych skierniewiczan. 
Dojazdami bywa zmęczony - tymi codziennymi głównie wtedy, gdy zmienia się rozkład jazdy, albo jest zima, a on stoi na peronie bez czapki i marznie, oraz tymi po Polsce (rocznie robi 80 tys. kilometrów), bo np. ostatnio z powodu ciągłych korków przed Warszawą spóźnił się cztery minuty na samolot do Gdańska i później musiał jechać te kilkaset kilometrów autem. W dodatku pracuje w każdą sobotę, a urlopu - choć walczy o prawa nauczycieli - ma tyle, co zwykły człowiek, czyli 26 dni. 
- Bywam zmęczony, zwłaszcza, gdy muszę szukać miejsca siedzącego, bo nie korzystam z przywilejów i nie jeżdżę pierwszą klasą - mówi. - Ale czy chciałbym nie dojeżdżać? Zyskałbym wtedy trzy godziny dodatkowego czasu, które trzeba byłoby jakoś zagospodarować... - odpowiada przewrotnie. - Zburzyłby mi się rytuał, który powtarzam codziennie od lat. A tak wracam wieczorkiem i latem mam jeszcze chwilę na skoszenie trawnika i zajęcie się ogródkiem wokół domu, co bardzo lubię. 


Płk dr Dariusz Kuleta po skończeniu studiów wojskowych celowo wybrał do zamieszkania małą miejscowość, ale leżącą blisko dużego miasta. Padło na Skierniewice. Piął się po szczeblach kariery zawodowej, aż w 1999 roku uznał, że jego możliwości pracy w wojsku się wyczerpały. Znalazł pracę w sztabie generalnym i zaczął dojeżdżać. - 18 kwietnia minęło równe 13 lat - podkreśla.

Awansował, został zastępcą szefa oddziału kompetencyjno-normatywnego SG. Gdy obronił doktorat, dostał propozycję pracy jako szef oddziału organizacyjnego. W grudniu ubiegłego roku pokonał kilku konkurentów przechodząc bardzo trudne testy i został szefem Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, czyli wojskowym odpowiednikiem wojewody. Nie przeszkadza mu to działać na płaszczyźnie samorządowej - jest przewodniczącym Rady Gminy Maków. - Jak znajduję czas na tyle obowiązków? W pociągu wystarczy mi krótka drzemka regeneracyjna i już jestem gotowy do pracy - śmieje się.


Janusz Malinowski (technikum kolejarskie, na studiach kierunek "transport") do Warszawy dojeżdża ponad 20 lat. 
- Gdy zaczynałem, dojeżdżających było trzy razy mniej niż obecnie, co nie oznacza, że jeździło się bardziej komfortowo - mówi. Po jakimś czasie trafił do Dyrekcji Generalnej PKP, gdzie zajmował się m. in. projektami badawczymi (opracował np. wspólnie z zespołem symulator dla maszynistów). Zajmował stanowiska dyrektorskie. W lutym ubiegłego roku otrzymał propozycję pracy jako członek zarządu PKP. Po miesiącu zaproponowano mu pracę w charakterze prezesa PKP Intercity. - Bo chyba się sprawdziłem - śmieje się. - Spółka była wtedy w fatalnej kondycji, ale szybko udało nam się wyjść na prostą. Czuję satysfakcję z tego powodu, że odpowiadam za swoje decyzje. 


Agnieszka Kłąb (marketing i zarządzanie, ekonomia, studia podyplomowe oraz MBA), karierę rozpoczęła w dziale komunikacji społecznej w Zarządzie Oczyszczania Miasta w Warszawie, gdzie jej kreatywność i kompetencję szybko dostrzegli przełożeni. Wkrótce trafiła do biura ochrony środowiska w stołecznym urzędzie miasta. Została szefową.
- Tam poznałam ówczesnych rzeczników prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz - mówi. - Po kilku miesiącach pojawiła się propozycja przejścia do biura prasowego. Doceniono pewnie i moją pomysłowość, bo nie tylko wraz z zespołem potrafiliśmy zorganizować w ciągu dwóch dni dużą konferencję prasową, ale działaliśmy niesztampowo: zaprosiliśmy na przykład dziennikarzy do spalarni śmieci albo, gdy w Warszawie ruszała akcja sprzątania po własnych pieskach, wysłaliśmy do dziennikarzy zaproszenia w formie, mających się wkrótce pojawić na ulicach, pakietów higienicznych. 


Jak sobie radzi z wychowywaniem dwójki dzieci, dojazdami oraz bardzo licznymi obowiązkami rzecznika prezydenta stolicy Polski? W dodatku w sytuacji, gdy mąż również dojeżdża do pracy do Warszawy?

- Muszę być bardzo dobrze zorganizowana i moje dzieci również - śmieje się pani Agnieszka. - Wracam późno, ale zawsze znajduję czas na wywiadówki, działalność w radzie szkoły, obecność na treningach dzieci. W domu zwykle jesteśmy około godz. 20 i zaczyna się czas tylko dla nas, a gdy one opowiadają, co się wydarzyło w szkole lub odrabiają lekcje, ja przygotowuję wszystko na następny dzień. Czasem jest ciężko, bo pociąg się spóźnia, a ja na godzinę 7 rano muszę być w Warszawie na nagraniu w radiu, czy kolejny weekend jestem poza domem, bo obowiązki służbowe wzywają, ale nie narzekam. Dzieci też się nie buntują, choć zdarzyło się kiedyś, że nie zdążyłam na jakieś przedstawienie córki do przedszkola. Wiedzą, że lubię swoją pracę, a gdy widzą mnie w telewizji czy czytają o mamie w gazecie, są dumne - dodaje.


Z podobnymi dylematami musiała się zmierzyć inna z pań, Beata Białkowska. Do Warszawy dojeżdża od 20 lat, od 10 samochodem. Po studiach na SGPiS podjęła pracę w sieci telefonii komórkowej Idea, gdzie przeszła wszystkie szczeble kariery, od asystentki dyrektora marketingu po dyrektora marketingu ds. rynku masowego. Jednocześnie wychowywała syna, podkreślając, że bardzo dużo pomogli jej rodzice.
- W Idei pracowałam 12 lat, ale tuż przed 40-tką uznałam, że chcę coś w swoim życiu zmienić i zwolniłam się z pracy. Zajmowałam się synem, pomagałam mężowi w rozwoju jego firmy. Półtora roku temu dostałam na tyle interesującą propozycję z Cyfrowego Polsatu, że postanowiłam wrócić do pracy na etacie. Na moim stanowisku nie ma czasu na nudę, wciąż coś się dzieje, a ja na nowo muszę podejmować kolejne wyzwania. Bardzo to lubię, choć coraz częściej myślę o własnym biznesie, bo daje on niezależność - mówi.


•••

Nikt z rozmówców nie myśli o przeprowadzce do Warszawy na stałe. Niektórzy mają tam nawet mieszkania służbowe, z których jednak nie korzystają.
- Przeprowadzka? Po co? - dziwi się Janusz Malinowski, który od jakiegoś czasu do pracy dojeżdża z żoną, a córka już studiuje. - Tu mamy domek z działką, ciszę i spokój. Nawet jak kończą mi się spotkania po godzinie 21, to i tak wolę wrócić do Skierniewic. Godzinka drogi to żaden problem, a docelowo, po remoncie torów, podróż skróci się do 35 minut. Już dojazd z Żyrardowa jest traktowany jako komunikacja podmiejska, niedługo będzie tak i ze Skierniewicami.


Agnieszka Kłąb wraz z mężem kończy budowę domu. W Skierniewicach. - Koledzy z pracy zostają w tym głośnym miejscu, a ja jadę 80 kilometrów i trafiam do innego świata, gdzie mam ciszę i spokój. Co dla innych jest może wadą tego miejsca, dla mnie jest wielką zaletą - mówi.


- Mieszkam na tak pięknym osiedlu, a z okien mam widok na las, że ani myślę o Warszawie - potwierdza Beata Białkowska. - No czasami - śmieje się - gdy na przykład mam wieczorem kolację służbową, a nie mam się gdzie przebrać i przygotować... Ale nawet gdy kolacja kończy się późno, wsiadam w auto i wracam do Skierniewic. 


Prezes Broniarz też nigdy nie rozważał przeprowadzki do Warszawy. Rodzina zawsze była przeciw. - I ja chyba też. Mam w stolicy służbowe mieszkanie, ale ponieważ jest ono w tym samym budynku, co siedziba ZNP, w zasadzie ciągle byłbym w pracy - mówi. - Poza tym hałas, ruch, okna wychodzące na balkon sąsiada. Nie - stanowczo wolę Skierniewice.


- Pobyt w Makowie rekompensuje mi trudy dnia codziennego w pracy - dodaje Dariusz Kuleta. 


•••

W Warszawie pracują i zarabiają, w Skierniewicach mieszkają, odpoczywają, płacą podatki. Tu uczą się ich dzieci. Z zakupami bywa różnie, choć preferują stolicę. Skierniewice dobrym miejscem do zamieszkania? 


- Tak - przyznaje Sławomir Broniarz. - Ceny mieszkań czy koszty utrzymania są niższe niż w Warszawie. Otoczenie - nie ma co porównywać. Gdyby tylko dojazd się skrócił, to nawet moi dorośli synowie rozważyliby możliwość powrotu do Skierniewic. Krótszy dojazd do Warszawy czy Łodzi to ogromna szansa rozwoju dla Skierniewic. Jeżdżę po całej Polsce i cieszę się, że mieszkam w Skierniewicach, tak blisko stolicy. Gdy widzi się popeegerowskie obszary i 50-procentowe bezrobocie, nabiera się pokory i docenia, że jest nam tak dobrze.


Janusz Malinowski, szef PKP Intercity, również uważa, że skierniewiczanie powinni się cieszyć, iż mają pod bokiem dającą tak ogromne możliwości aglomerację. - Jak podróż skróci się do 35 minut - a zapewniam, że tak będzie - dojazd będzie krótszy niż z obrzeży Warszawy do jej centrum. Przybędzie mnóstwo nowych dojeżdżających. Zakładamy, że w godzinach szczytu pociągi będą kursować co pół godziny. Dodatkowo zdecydowanie podniesie się komfort dojazdów: już teraz rozpisaliśmy przetarg na zakup nowych, piętrowych, klimatyzowanych wagonów. Po modernizacji linii na trasie Łódź-Warszawa pojawią się one na naszych torach, to perspektywa 2,5 roku. Ponadto w ubiegłym roku podpisaliśmy kontrakt na dostawę 20 pociągów zespołowych. Są już budowane we Włoszech i zastąpią nasze najlepsze wagony na dalekobieżnych trasach. Te z kolei trafią do nasze trasy. 


Co to oznacza? 
Że władze miasta powinny pomyśleć o nowych parkingach. 

- Ja bym je nazwał centrami przesiadkowymi dla pasażerów z Łowicza, Rawy i okolicznych miejscowości - mówi Janusz Malinowski. - Skierniewice powinny je wszystkie wessać. Takie centrum mogłoby na przykład powstać na miejscu dawnego dworca PKP, który powinien być zburzony. Obecnie jest dobry klimat do takich rozmów. 
Skierniewice - jako sypialnia Łodzi czy Warszawy - muszą być dla dojeżdżających atrakcyjne.


- Marzę, by wykorzystać na przykład potencjał Instytutu Ogrodnictwa - dodaje prezes Malinowski. - To ogromne zaplecze naukowo-badawcze naszego miasta. Chętnie obejrzałbym, i pewnie nie tylko ja, wystawy kwiatowo-warzywno i inne w skierniewickim Rynku. Nawet całoroczne. Gdyby udało się odrestaurować park miejski oraz ulicę Sienkiewicza, wielu turystów zechciałoby przyjechać do Skierniewic by zobaczyć coś, czego nie ma gdzie indziej. 


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto