Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Córka pacjenta z Lublina, który zmarł na koronawirusa: Z taty był silny gość. Nigdy się nie poddawał

Redakcja
Pan Bartosz podczas świątecznego pobytu u córki w Anglii
Pan Bartosz podczas świątecznego pobytu u córki w Anglii Fot. Rodzinne archiwum
- Do tej pory nie ustalono źródła zakażenia. Razem ze swoją partnerką wychodzili tylko do sklepu, a czas spędzali siedząc w domu, oglądając telewizję, jak to na emeryturze - mówi Kinga Smutek, córka 70-letniego pacjenta z koronawirusem, który w sobotę zmarł w szpitalu w Lublinie. Pan Bartosz jest trzecią śmiertelną ofiarą SARS-CoV-2 w naszym regionie.

Kiedy miała pani po raz ostatni kontakt z tatą?
Kiedy został przewieziony do szpitala przy Staszica na oddział zakaźny, po trzech dniach pobytu na Kraśnickiej. To było w nocy z 23 na 24 marca, dostałam od niego SMS-a: „Leżę sam, obsługa super. A przede wszystkim mam tlen! Może będzie ok". Po tej wiadomości, kontakt z nim mi się urwał. Od wtorku dzwoniłam do szpitala, ale nikt telefonicznie nie chciał mi udzielić żadnych informacji o stanie zdrowia ojca, powołując się na ochronę danych osobowych. Powiedzieli, żeby ktoś przyszedł osobiście. Ja na co dzień mieszkam z rodziną w Anglii, nie ma mowy o lotach. Partnerka ojca nie mogła przyjść, bo sama była w kwarantannie domowej. Poza tym cały czas mówią przecież, żeby nie wychodzić na zewnątrz. Jakąś okrężną drogą, przez znajomych, udało nam się dowiedzieć w czwartek, ze tata ma niewydolność krążeniowo-oddechową, jest pod respiratorem, i to nie rokuje, aby wygrał walkę z koronawirusem. Dzięki temu mogłam się przygotować jakoś na złą wiadomość. Mimo to człowiek żył nadzieją.

Nadzieja umiera ostatnia. Cały czas śledziłam w internecie ogólnoświatową mapę zakażeń i tylko się modliłam, żeby nie było następnego przypadku w Polsce. O śmierci ojca dowiedziałam się w sobotę, chwilę wcześniej, niż podano to w tych światowych statystykach.

Wiadomo w jaki sposób doszło do zarażenia?
Do tej pory nie ustalono źródła zakażenia. Razem ze swoją partnerką wychodzili tylko do sklepu, a czas spędzali siedząc w domu, oglądając telewizję, jak to na emeryturze. Miesiąc wcześniej, tata raz był w sądzie, a Regina raz poszła do fryzjera. Nie byli też ostatnio za granicą. U nas w Anglii spędzili święta Bożego Narodzenia, ale 12 stycznia wrócili do Polski. Dlatego nikt nie wiąże tego zakażenia z pobytem za granicą dwa miesiące wcześniej.

Kiedy pojawiły się niepokojące objawy?
Najpierw zachorowała jego partnerka. 11 marca dostała gorączki 39,5 stopni, pojawił się kaszel, bóle całego ciała. Wtedy jeszcze ojciec żartował przez telefon, że robi herbatki i chroni ją przed koronawirusem. Dwa dni później i on zaczął się źle czuć, podczas gdy ona wracała do zdrowia. Liczyli, że to zwykłe przeziębienie i po kilku dniach minie. Jednak nie mijało. Oboje dostosowali się do zaleceń i mając wszystkie objawy koronawirusa (wysoka gorączka, kaszel, bóle całego ciała, trudności z oddychaniem) w pierwszej kolejności skontaktowali się właśnie z sanepidem, który cały czas uspokajał, że tata prawdopodobnie ma grypę.

Gdy stan taty się nie poprawiał, sanepid w końcu umówił wizytę u lekarza rodzinnego, na którą ojciec poszedł na piechotę 17 marca. Otrzymał antybiotyk i wrócił do domu. W piątek 20 marca stan ojca znacznie się pogorszył, więc sanepid kazał wezwać karetkę. Trafił na SOR, a następnie na oddział wewnętrzny. Z tego co mówił, wiem, że dopiero w poniedziałek pobrano mu wymaz do testu na koronawirusa.

Wynik okazał się pozytywny, o czym jako pierwsza dowiedziała się od sanepidu jego partnerka. Tata dowiedział się od niej.

Czy pani zdaniem Polska jest gotowa na pandemię koronawirusa?
Zastanawiam się na co idą te miliony na walkę z wirusem, bo na pewno nie na testy. Bartosz, mój ojciec, jest niestety tego przykładem. Przecież był z grupy wysokiego ryzyka ze względu na wiek oraz miał wszystkie objawy koronawirusa. Mimo to, nie miał od razu wykonanego testu. Czekał na niego dwa tygodnie, kiedy już był umierający.

Nie chcę nikogo oskarżać, bo nie jestem fachowcem, ale niech ktoś da mi teraz gwarancję, że gdyby miał wykonany test od razu i postawioną wtedy diagnozę, to też by nie przeżył? Może by nie doszło do aż takiego rozwinięcia choroby.

Nie wspomnę, że w tym czasie udałoby się uniknąć rozprzestrzeniania zakażenia i obowiązkowej kwarantanny personelu medycznego. Uważam, że choćby po to powinno się wykonywać od razu testy u wszystkich starszych osób z objawami. Nieważne czy byli za granicą czy pod wodą, czy gdziekolwiek indziej. Bez testów, jest niewiedza, która przyczynia się dalej do rozwoju epidemii.

Jakim człowiekiem był pani ojciec?
Lepszego ojca dla siebie i dziadka dla moich dzieci nie mogłabym sobie wymarzyć. Myślał tylko o rodzinie. Zawsze był z niego silny gość. Nigdy się nie poddawał: wytrzymał otrucie i 9 litrów płynu w płucach, 2 zawały, wszczepienie bypassów, a pokonał go wirus. W ostatnim czasie miał nowy start w życiu. Cieszę się, że do nas przyjechał na święta i jeszcze w Sylwestra tańczył na parkiecie. Był kochanym dziadkiem, wnuki ciągle miały z nim kontakt przez komunikatory. Gdy najmłodszej córce powiedzieliśmy, że dziadzio nie żyje, zapytała się: „a mogę do niego zadzwonić?”. Co miałam jej odpowiedzieć? Jednak tata musiał jakoś przeczuwać tę śmierć. Wspominał nam od dłuższego czasu, że przyśniło mu się, że umrze samotnie w wieku 69 lat. I tak się stało. Piątego sierpnia bawilibyśmy się na jego siedemdziesiątce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Córka pacjenta z Lublina, który zmarł na koronawirusa: Z taty był silny gość. Nigdy się nie poddawał - Dziennik Polski

Wróć na wielun.naszemiasto.pl Nasze Miasto