Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Byłyśmy przekonane, że właśnie wywożą nas do Rosji... - wspomnienia Anny Urbanowicz

oprac. Sławomir Burzyński
Internetu wtedy nie było... Pierwsze w stanie wojennym ogólnopolskie wydanie "Trybuny Ludu" wyszło dopiero we wtorek, 15 grudnia
Internetu wtedy nie było... Pierwsze w stanie wojennym ogólnopolskie wydanie "Trybuny Ludu" wyszło dopiero we wtorek, 15 grudnia Ze zbiorów Sławomira Burzyńskiego
Wspomnienia Anny Urbanowicz, nauczycielki i skierniewickiej działaczki Solidarności: gdy wieźli nas do aresztu śledczego w Warszawie, tamtejszym internowanym powiedziano, że przyjeżdża transport k... i złodziejek, które będą z nimi w celi. Kiedy weszłyśmy, już w okryciach z dużymi literami ZK na plecach kurtek, one w milczeniu nas obserwowały...

Dwunastego grudnia 1981 roku, godzina 23.50. Dzwonek do drzwi, pytam kto? Milicja. Proszę przyjść jutro, odpowiedziałam i położyłam się znów. Syn nie spał, jeszcze się uczył.

Nagle łomot do drzwi i żądanie otwarcia. Krzyknęłam, że zaraz zadzwonię po milicję, z tamtej strony śmiech i z moich drzwi zaczęły lecieć drzazgi, bo zaczęli je wyrąbywać. Otworzyłam, weszli. Dwaj po cywilnemu, jeden w mundurze.
Powiedziałam synowi, żeby zadzwonił rano do Regionu Mazowsze, na co oni zarechotali i wyszliśmy. I już spokojnie esbek M. powiedział mi, że pan porucznik tylko ze mną porozmawia i zaraz wrócę. Byłam tylko w dresie, syn z półpiętra zrzucił mi kożuch.
Na komendzie była już część naszych działaczy. Pamiętam, że była m.in. Ela Sadowniczyk i Ela Tądera. Czekaliśmy na pozostałych. Dowieźli Andrzeja Przytułę, Ankę Bielańską, Iwonę Zubowicz, Zosię Łazęcką, Andrzeja Popiela, Grześka Okrucha, Mariana Grochowskiego.
Nad ranem zawieźli nas do więzienia w Łowiczu. Wyskakiwaliśmy z więźniarki, ciemno, straszny mróz i ujadające psy. Sceneria, którą znałam z filmów odtwarzających czasy hitlerowskiej okupacji.

Łowicz to jest męskie więzienie. Dla nas kobiet wydzielono osobną, dwunastoosobową celę. Rzuciłam się spać. Nic mi nie przeszkadzało, ani światło, ani twarde łóżko więzienne, ani fetor przepoconego koca, ani wreszcie unosząca się w powietrzu specyfika kibla w kącie. Było mi strasznie zimno. Mimo to usnęłam jak kamień. Brak snu minionych dni dał o sobie znać. Przecież żyło się jak w transie. Normalna praca i wyjazdy do Warszawy, na kończące się późną nocą zebrania w Regionie. Wierzyliśmy, że zmienimy Polskę. Dawaliśmy z siebie wszystko, byleby Polska była wolna od komuny.
Nie miałyśmy spacerów, odizolowane zupełnie, ale i tak wiedziałyśmy, że więźniowie wiedzą, kim jesteśmy. Podrzucali papierosy, pisali na śniegu przed oknami dużymi literami "S".

Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia kobiety zapakowano do blaszanej suki i wieziono od wczesnego rana do późnego wieczora - jak się okazało, do aresztu śledczego w Warszawie. SB mimo, że już nas aresztowała, nie ustawała w szykanach. Internowanym z Warszawy powiedziano, że przyjeżdża transport k... i złodziejek, które będą z nimi w celi. Kiedy weszłyśmy, już w okryciach z dużymi literami ZK na plecach kurtek, one stłoczone w milczeniu nas obserwowały. Nagle śp. Teresa Tomczyszyn-Wiśniewska (polonistka z warszawskiego liceum) zawołała: to nie żadne k..., to internowane, jest Ania Urbanowicz ze Skierniewic, ja ją znam z Solidarności Nauczycielskiej.

Nie minęły chyba dwa dni, kiedy zaczęto wywoływać nas z celi, jedną po drugiej. Zaprowadzono mnie do jakiegoś małego pomieszczenia. Było ich trzech w cywilu. Najpierw zaczął jeden - czy wiem dlaczego się tu znalazłam? Odpowiedziałam, że nie wiem, ale widać takie czasy nastały, że porządnych ludzi się zamyka, a bandyci na wolności. Na to któryś się wściekł i zaczął krzyczeć, że takich jak ja to dawno należało zamknąć i nie byłoby tego wszystkiego, że właśnie porządni ludzie dziękują im, że zrobili porządek i tylko pytają, dlaczego tak późno? Kiedy już się wykrzyczał, trzeci z nich, który dotąd siedział cicho, zaczął tłumaczyć, że on wie, że ja chciałam dobrze i mój błąd polegał na tym, że uwierzyłam i zadałam się z nieodpowiednimi ludźmi. Bo związek do własnych celów przechwycili tacy ludzie jak Kuroń, Michnik, Moczulski.

Takie teksty i to, że mój syn jest sam, miały mnie zmiękczyć do podpisania lojalki, po czym miałam wyjść na wolność. Byłam członkiem zarządu Regionu Mazowsze, więc mieliby sukces, gdyby udało im się mnie złamać.
Powiedziałam, że nic im nie podpiszę, a honor ma się jeden....

Wreszcie święta Bożego Narodzenia. Wigilia - jajko na twardo, chleb ze smalcem, margaryna, herbata. Na stół położyłyśmy prześcieradło. Śpiewałyśmy kolędy i kiedy zgasło światło, słychać było tłumiony płacz. Ja miałam podwójny powód do płaczu, bo otrzymałam paczkę od syna. Mój dzielny syn dowiedział się, gdzie jesteśmy i przyjechał z kolegą Marcinem, żeby mi ją doręczyć i się zobaczyć. Niestety widzenie okazało się niemożliwe.
Nie pamiętam dokładnej daty, ale chyba około 17 stycznia raniutko zerwano nas z komunikatem - pakować się. Nie wiedziałyśmy dokąd. Było bardzo zimno, mróz trzaskający.

Kilkanaście godzin z krótkim postojem na herbatę na komendzie w Olsztynie. Pamiętam, że nie mogłam wypić tej herbaty. Pływały w niej włosy i jakieś kłaki, myślałam, że to psia sierść. Cały czas mówiono nam, że granica już niedaleko. Byłyśmy utwierdzane w przekonaniu, że wywożą nas do Rosji. Zapanował smutek i atmosfera przygnębienia. Wszystkie wiedziałyśmy, jak do tej pory kończyły się w naszej historii zrywy wolnościowe. Żadna nic nie mówiła, w sercu modliłyśmy się.
Konwój perfidnie zatrzymał się na krótki postój rzekomo dla rozprostowania nóg przy tabliczce z napisem GRANICA PAŃSTWA.Byłyśmy przekonane, że za chwilę będziemy w Rosji. Nie potrafię opisać, co wtedy czułyśmy. Wiedziałam, że nie zobaczę swojego syna ani rodziny już nigdy. Perfidię "zabawy" bezpieki oceniłyśmy, gdy za chwilę transport zatrzymał się przed jasno rozświetlonym, pięknie oszklonym frontonem domu w zimowej, bajkowej scenerii. Jedna z koleżanek poznała, że to dom wczasowy radiokomitetu.

I tak zaczęły się nasze "wczasy". Po więziennych pryczach w Łowiczu i Warszawie to był luksus. Rychło okazało się, że ten luksus ma swoją cenę. Dwuosobowe pokoiki musiały pomieścić 4 osoby. Prawie cały czas robiłyśmy "listy obecności". W szczytowym okresie było nas prawie 400 kobiet. Redagowany był biuletyn informacyjny.

Bardzo pomagali nam żołnierze pilnujący na zewnątrz budynku. Uprzedzali o rewizjach, przesyłali na wolność nasze grypsy, informowali o wszystkich decyzjach, które nas dotyczyły, a które zdołali usłyszeć. Ostrzegali o kapusiach wśród swoich kolegów.
Na zupełnie osobne wspomnienia zasługuje wielka rola kościoła w tym smutnym dla nas czasie. Ksiądz proboszcz gołdapskiej parafii Aleksander Smędzik nie ustawał w staraniach o otoczenie nas opieką duchową. Kiedy wreszcie udało się mu wejść do budynku i na korytarzu odprawić niedzielną mszę św., byłyśmy pełne nieufności, że to może być tzw. ksiądz patriota na usługach bezpieki. Lody pękły, kiedy od żołnierzy otrzymałyśmy potwierdzenie, że to proboszcz tutejszej parafii. Za ołtarz służył nam stół pingpongowy. Oprawą liturgii był nasz śpiew. Piękne głosy góralek z Zakopanego i gra na gitarze sprawiały, że na chwilę zapominałyśmy, gdzie jesteśmy.

***
Gołdap opuściłam 23 lipca 1982 roku, po 7 miesiącach i 11 dniach.
Cóż to była za wolność - rewizje, zatrzymanie na 48 godzin, utrata pracy, bezustanne borykanie się z szykanami bezpieki i usłużnych im ludzi. Sił dodawała mi wiara w sens tego, co robiłam mimo wszelkich przeciwności.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto