Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Były wojewoda skłamał?

Agnieszka Kubik
W listopadzie w Sądzie Okręgowym w Łodzi ma się odbyć pierwsza rozprawa Andrzeja Ch., byłego wojewody skierniewickiego, prezesa Towarzystwa Przyjaciół Skierniewic, pełnomocnika prezydenta Leszka Trębskiego ds. geotermii, szefa fundacji im. Józefa Chełmońskiego w Radziejowicach. Instytut Pamięci Narodowej zarzuca mu kłamstwo lustracyjne.

Zajmujący się sprawą prokurator Jacek Czarnecki twierdzi, że Andrzej Ch. w grudniu 2007 roku skłamał, składając jako członek rady nadzorczej Geotermii Mazowieckiej SA Mszczonów oświadczenie, iż "nie pracował, nie pełnił służby ani nie był współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa".
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że było inaczej, a ustawa obliguje nas do zweryfikowania wątpliwości - mówi prokurator. 
Andrzej Ch. twierdzi, że nie obawia się postępowania lustracyjnego, gdyż jest niewinny. 
- Cały akt oskarżenia to ewidentna nadinterpretacja przepisów - mówi. - Prokurator uważa jednak, że można było stać z boku i nic nie robić, a jednocześnie współpracować ze służbami. Dla niego liczy się wola współpracującego. 


A wola była. Andrzej Ch. nie ukrywa, że podpisał "jakąś tam deklarację", na dowód pokazując dwie odręcznie zapisane kartki. To one mają być głównym dowodem w postępowaniu lustracyjnym.


Dlaczego podpisał? 

- W połowie lat 70. wróciłem z rocznych praktyk z USA, wymiana była prowadzona przez dawny Instytut Sadownictwa i Kwiaciarstwa - wyjaśnia Andrzej Ch. - Zwrócił się do mnie wtedy tzw. opiekun zakładu, czyli po prostu esbek, abym podpisał dokument, że będę informował, co widziałem w Stanach. Chodziło głównie o dwie rzeczy: służby wywiadowcze oraz o jedną z kobiet zatrudnionych w instytucie, która po przyjeździe na praktyki najpierw przedłużyła sobie pobyt, a potem została na stałe, gdyż wyszła tam za mąż. Podpisałem, ale po zorientowaniu się w sytuacji oświadczyłem temu panu, aby nie spodziewał się ode mnie jakichkolwiek tajnych meldunków. Jakiś rok później oznajmił, że jest gotów przyjąć ode mnie takie oświadczenie. Nie wiem, co ten pan wypisywał w teczkach, ale zawsze mogę udowodnić, że zmyślał. O służbach wywiadowczych nic nie wiedziałem, podobnie jak o kobiecie, bo kontakt z nią ograniczał się do odebrania jej z lotniska. Zaraz potem wracałem do kraju. Esbek, zresztą mieszkaniec Skierniewic, którego nadal widuję, na pierwszej rozprawie w IPN potwierdził prawdziwość notatek, które tworzył, ale na drugiej ze wszystkiego się wycofał. Ja go trochę rozumiem, i jeśli chodzi o ten drugi raz, mogę go nawet usprawiedliwić, gdyż w końcu była to jego praca i też chciał się wykazać przed swoimi przełożonymi - kończy wyjaśnienia nasz rozmówca. 


W 2010 roku w podobnej sytuacji znalazł się Włodzimierz Ciok, wójt gminy Nowy Kawęczyn. Sprawa jego rzekomego kłamstwa wypłynęła w trakcie kampanii wyborczej. Ciok został przed sądem uniewinniony, ale okres, kiedy czekał na wyrok, uważa za prawdziwy koszmar.

- Wiedziałem, że jestem niewinny, ale to udowadnianie, że nie jest się wielbłądem, było bardzo przygnębiające - mówi. - IPN winien upubliczniać takie delikatne kwestie już po ogłoszeniu prawomocnego wyroku, nie wcześniej, bo stygmatyzm na człowieku zostaje. Honor jest najważniejszy, a mój bardzo ucierpiał - dodaje wójt. 


Pytamy IPN, jak zwykle kończą się sprawy kierowane do sądu. - Na osiem zakończonych prawomocnym orzeczeniem sześć zakończono orzeczeniem uznającym, że osoby złożyły niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne - mówi Marzena Sobczyk-Kumosińska, rzecznik łódzkiego IPN. - Na pięć skierowanych do sądu stanowisk prokuratora w sprawach autolustracyjnych, w trzech przypadkach sąd podzielił nasze stanowisko (które nie kwestionowało prawdziwości oświadczenia lustracyjnego), w jednym przypadku sąd uznał, że oświadczenie było zgodne z prawdą (czyli nie podzielił w tym względzie stanowiska prokuratora), natomiast w jednym przypadku sąd umorzył postępowanie w związku z wycofaniem przez zainteresowanego wniosku o wszczęcie postępowania autolustracyjnego.


Temat lustracji wciąż dzieli nasze społeczeństwo. Jedni uważają, że do tego typu spraw nie powinno się wracać, bo można skrzywdzić uczciwych ludzi. Inni zaś twierdzą, że upubliczniać to należałoby działalność esbeków, a nie tych, których do współpracy namawiali. Jeszcze inni są zdania, że IPN wykonuje dobrą robotę, bo odkłamuje historię. 


Tak uważa na przykład Dariusz Seliga, poseł PiS ziemi skierniewickiej. To z jego inicjatywy ma powstać wystawa "Twarze skierniewickiej bezpieki", o której głośno zrobiło się w naszym mieście trzy lata temu. Wiele środowisk, w tym związane np. z SLD, było tej wystawie przeciwne. - Temat odłożyliśmy, bo nasz rejon wciąż jest w opracowaniu - mówi Dariusz Seliga. - Ale go, oczywiście, nie zarzucamy. 
Poseł uważa, że warto wiedzieć, "kto jest kto". Tym bardziej w sytuacji, jeśli ktoś pełni funkcje publiczne. Rozliczani są samorządowcy, radni, posłowie, dlatego i oni powinni liczyć się z tym, że będą poddani ocenie. 
- Dlaczego porządni ludzie mają stać z boku, a inni, z wątpliwą przeszłością, wciąż być na świeczniku? - pyta Dariusz Seliga. - W którymś momencie i oni muszą stanąć z prawdą oko w oko. Uważam, że naszej młodzieży, społeczeństwu oraz ludziom, którzy o naszą wolność walczyli, jesteśmy to winni. 


Andrzej Ch. podkreśla, że jest niewinny. - Udowodnię to przed sądem - zapowiada. 


Pierwsza rozprawa odbędzie się 23 listopada. 
- Mam nadzieję, że już wtedy zapadnie uniewinniający mnie wyrok, gdyż de facto żadnej współpracy z SB z mojej strony nie było - podkreśla.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto