Autor:

2017-05-26, Aktualizacja: 2017-05-26 11:02

Zbigniew Wodecki. Artysta, przy którym nie milkły brawa

To była niespodziewana śmierć, zdecydowanie za szybka, choć przecież jej się nie wybiera. Odszedł wybitny, bardzo lubiany przez publiczność artysta, który do swojego sukcesu dochodził małymi krokami i nawet się o niego nie prosił. Zresztą nie musiał.

Zbigniew Wodecki trafił do szpitala 9 maja 2017 roku. Dwa dni później w mediach pojawiły się informacje, że artysta doznał udaru i jest w ciężkim stanie. Jednak nikt chyba nie wierzył, że może nastąpić najgorsze. Bo jak to? Mamy żegnać się z człowiekiem pełnym energii, który zawsze rozsiewał wokół siebie optymizm i cieszył nas swoimi koncertami? Wierzyliśmy, że wszystko będzie dobrze. I wierzyli muzycy, którzy go znali.

Na kłodawskiej majówce, zaplanowanej na 20 maja, podczas której miał wystąpić Zbigniew Wodecki, zastąpił go Michał Wiśniewski. - Ten koncert w Kłodawie wpadł znienacka ze względu na stan zdrowia Zbyszka Wodeckiego, któremu życzymy jak najszybszego powrotu do zdrowia, by mógł radować nas swoim kunsztem, bo inaczej nie można tego nazwać - mówił w jednej ze swoich transmisji na żywo lider zespołu Ich Troje.

Mimo starań lekarzy nie udało się przywrócić artyście zdrowia. Zbigniew Wodecki zmarł 22 maja, w wieku 67 lat. W bólu z rodziną łączyli się artyści, którzy znali muzyka, a jeśli nawet nie mieli okazji spotkać się z nim osobiście, po prostu cenili go, również jako człowieka.



Żegnamy wybitnego artystę
Pierwszy informację o śmierci Zbigniew Wodeckiego podał Andrzej Piaseczny. "Żegnaj Zbyszku. Byłeś genialnym muzykiem i cudownym człowiekiem. Do zobaczenia po drugiej stronie..." - napisał na swoim Facebooku.

"Zbyszku, nie! To za wcześnie...Dziękuję za to, co zostawiłeś po sobie jako artysta i człowiek. Miarą Twojej wielkości była też Twoja skromność, życzliwość i normalność. Jesteś i będziesz zawsze w moim sercu i pamięci. Odpoczywaj..." - czytamy z kolei na profilu Natalii Kukulskiej.

Zbigniew Wodecki imponował młodym artystom swoim kunsztem artystycznym, choć o sukces wcale się nie prosił. Grać zaczął w wieku pięciu lat, ale było to naturalne, ponieważ pochodził z rodziny muzyków: mama - śpiewaczka, ojciec - trębacz, siostra grała na wiolonczeli. Początkowo interesowała go tylko muzyka klasyczna. Ale w latach 60. do Polski dotarł rock'n'roll, a że Zbigniew Wodecki charakteryzował się dużym poczuciem wolności i - jak przyznawał w wywiadach - buntem, to postanowił dołączyć do grupy Czarne Perły. Jednocześnie pracował w Krakowskiej Orkiestrze Kameralnej i Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji. Stamtąd dopiero trafił do Piwnicy pod Baranami, gdzie poznał autora tekstów piosenek, Zbigniewa Książka.

- Wspólnie pisaliśmy piosenki. Zbyszek był niezwykłym, wyjątkowym artystą - wspomina tekściarz. - Grał na czterech czy pięciu instrumentach, choć na fortepianie szło mu gorzej niż na skrzypcach. Jego artyzm to dar od losu - on po prostu uwielbiał być na scenie. Czasem jechał gdzieś daleko, na przykład z Przemyśla do Szczecina, tylko po to, żeby wystąpić przez 10 minut, ale to w zupełności mu wystarczało, bo kontakt z publicznością jest jak narkotyk.
Artyści mają takie powiedzenie, że ktoś zawsze wchodzi na brawach. Oznacza to, że nawet jeśli jest to już któryś z kolei bis, to brawa nie milkną. I Zbyszek zaliczał się właśnie do tej grupy artystów, przy których brawa nie milkną.


O jego kunszcie mówi również Artur Dziurman, polski aktor i reżyser. - Zbyszek był absolutnym fachowcem i wielkim artystą, a jednocześnie miał normalne, ludzkie podejście i dużo pokory w sobie - wspomina. - Czasem są tacy twórcy, którzy napiszą dwie sztuki i wydaje im się, że już są na fali. Zbyszek przeciwnie - choć był na scenie czterdzieści lat, nigdy się nie wywyższał ani nie był zarozumiały. Zapamiętam również to, że zawsze był pomocny dla ludzi. Kiedyś odwołał jeden ze swoich koncertów, by uczestniczyć w wydarzeniu na rzecz osób niewidomych. Pozostaje wielki żal, bo odszedł zdecydowanie za wcześnie - dodaje Artur Dziurman.

Dżentelmen
Zbigniew Wodecki był związany z Piwnicą pod Baranami i zespołem Anawa (w drugim jego składzie) od końca lat 60. Niedawno świętował 40 lat na scenie. - Przez te czterdzieści lat zawsze był na wysokiej, artystycznej półce, a to zdarza się rzadko - dodaje Książek. - Charakteryzowało go również to, że był zawsze grzeczny i uprzejmy. Był dżentelmenem.
Kobiety czuły się oczarowane jego wdziękiem, a on po koncertach zawsze znajdował czas dla swoich fanek. Może miał też taki dar, że potrafił uszczęśliwiać je - uśmiechem, serdecznością. Każda kobieta, która była przy nim, czuła się damą, a nie pracownicą w fabryce pończoch. Wyróżniało go też to, że potrafił śmiać się z samego siebie, zawsze miał w zanadrzu jakieś anegdoty.

I Zbigniew Książek sam opowiada jedną z nich. Tę, w której Zbigniew Wodecki został wkręcony przez twórców programu "Mamy Cię". Na ulicy ujrzał billboard z reklamą szamponu na porost włosów. Jego zdjęcie przerobiono, był na nim łysy. - Śmiał się z tego. Nie miał nic przeciwko. Powiedział: "Może być, tylko muszą mi płacić" - wspomina Książek.

W latach 1968 - 1973 Wodecki akompaniował wielkiej artystce Ewie Demarczyk. - Miał 17 lat, kiedy Ewa zabrała go na Kubę - opowiada Zbigniew Książek. Po powrocie miał zagrać koncert z orkiestrą. To był taki egzaminacyjny występ, orkiestrą dyrygował jeden z profesorów. Zbigniew czasami grał bez rozgrzania, ale tym razem się przeliczył. Wiedział, że ręka nie wytrzyma i zaczął przyspieszać. A orkiestra musiała przyspieszać za Zbyszkiem. I niektórzy muzycy po prostu nie nadążali. Na koniec profesor zapytał go: "Zbyszku, czemu tak szybko?" A on na to: "Panie profesorze, ja to przemyślałem, to musi być dużo szybciej".

Artysta ponadpokoleniowy
Zbigniew Wodecki był muzykiem ponadpokoleniowym. Cenili go zarówno artyści z okresu popularności Ewy Demarczyk, jak i ci, którzy dopiero zaczynali rozwijać skrzydła. A Wodecki cenił młodych muzyków, którzy chcą dobrze grać. I tak w 2008 roku wystąpił razem z grupą Mitch&Mitch - najpierw podczas koncertu w Programie III Polskiego Radia, a następnie na Off Festivalu w Katowicach.



Ten ostatni koncert spotkał się z dużym uznaniem ze strony offowej publiczności. I na tym współpraca Wodeckiego z Mitch&Mitch się nie zakończyła - w 2015 roku ukazała płyta "1976: A Space Odyssey". Był to album zawierający materiał z wydanego prawie czterdzieści lat wcześniej albumu Wodeckiego. Rok później Wodecki i Mitch & Mitch dostali za niego dwa Fryderyki - w kategoriach Album Roku Pop oraz Utwór Roku (chodziło o piosenkę "Rzuć wszystko co złe"), a wielu młodych ludzi odkryło twórczość Wodeckiego. Muzycy zagrali razem m. in. na ubiegłorocznym festiwalu Open'er, gdzie spotkali się ze świetnym przyjęciem.

Jak polubił pszczołę
Wielu pamięta jednak Zbigniewa Wodeckiego głównie z takich przebojów, jak "Chałupy Welcome To" czy "Pszczółka Maja" z popularnej w czasach PRL-u dobranocki. I początkowo, jak każdy artysta w takiej sytuacji, Wodecki czuł się przytłoczony popularnością utworów, które nuciła wtedy cała Polska. Wolał być utożsamiany z muzyką estradową aniżeli komercyjnym popem. Kiedyś jednak na plaży w Australii spotkał mężczyznę idącego z dzieckiem. Ten miał powiedzieć do małego: - Patrz, to ten pan, który śpiewa "Pszczółkę Maję".

- Ja patrzę, a jemu łzy z oczu lecą. Pomyślałem, że pewnie mu przypominam Polskę, wszystko, co w niej zostawił. I wtedy przestałem się gniewać na "pszczołę" - wspominał po latach Zbigniew Wodecki.



Sukces "Chałup" też był niespodziewany. Andrzej Witkowski miał dokleić do scen w wideoklipie zdjęcia z plaży nudystów. Wodecki był wtedy w Stanach Zjednoczonych, grał koncerty dla środowisk polonijnych. Kiedy wrócił, "Chałupy..." były już hitem, a teledysk z roznegliżowanymi ludźmi robił furorę. Klip cieszył się taką popularnością, że tuż po powrocie ze Stanów, kiedy prosto z Okęcia Wodecki pojechał do myjni samochodowej, jej pracownik miał powiedzieć do niego: "Usługa jest gratis. Chałupy Welcome To".



Pożegnanie
Zbigniew Książek oraz przedstawiciele środowiska artystycznego apelują, by na ulicy Koletek w Krakowie, gdzie mieszkał Zbigniew Wodecki, wmurować cegłę lub postawić tablicę z napisem: "Tu mieszkał i tworzył Zbigniew Wodecki".

- Nie pomnik, ale właśnie skromną tablicę. Należy mu się to. Bóg czasem za szybko zabiera do siebie artystów, którzy - wydawałoby się - mieli jeszcze trochę czasu przed sobą i mogliby jeszcze nagrać kilka dobrych piosenek (Wodecki zresztą był w trakcie prac nad nową płytą - przyp. red.) - puentuje Zbigniew Książek. - Zbyszek miał plany, miał coś pisać. Pierwszy dzień po jego śmierci był bardzo trudny. Nikt nie wierzył, że go już wśród nas nie ma. Ale stało się, co się stało. Zostaną nam płyty.

Uroczystości pogrzebowe odbędą się w Bazylice Mariackiej w Krakowie w najbliższy wtorek, 30 maja 2017 roku. Muzyk pochowany zostanie na Cmentarzu Rakowieckim o godz. 14.

"Zamiast kwiatów i wiązanek prosimy o przekazanie datków na rzecz Małopolskiego Hospicjum dla Dzieci. (...) Dziękujemy wszystkim, którzy byli z nami i wspierali nas podczas ostatnich dwóch tygodni" - czytamy w oświadczeniu rodziny artysty na stronie wodecki.pl .

Panie Zbyszku, będzie nam Pana brakowało.

Kinga Czernichowska, dziennikarka wroclaw.naszemiasto.pl
  •  Komentarze 1

Komentarze (1)

anna (gość)

Żal ,smutek.Zbyt wcześnie p. Zbyszku , zbyt wczesnie.