Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kubuś ze Skierniewic czeka na rodziców

Agnieszka Kubik
Agnieszka Kubik
W skierniewickim szpitalu 37-letnia kobieta pozostawiła synka tuż po urodzeniu. Na takie dzieci wyczekują z utęsknieniem nowi rodzice. Niestety, przez gąszcz procedur muszą najpierw przebrnąć dorośli...

Kubuś skończył właśnie dwa miesiące. Codziennie przewijają go inne ręce, a karmi i przytula kilka osób. - Powinni się nim zajmować rodzice, chociażby matka. Jej głos, zapach, ciepło, dotyk ma ogromny wpływ na rozwój dziecka - kiwa głową Lidia Kuchta, ordynator oddziału noworodkowego szpitala w Skierniewicach, gdzie leży pozostawiony przez matkę niemowlak.

Zdaniem pani ordynator, to inteligentna 37-letnia kobieta z wyższym wykształceniem, Kubuś jest jej drugim dzieckiem. Pierwsze również porzuciła, wychowuje je były partner. - Oświadczyła nam, że psychicznie nie jest w stanie wychować maluszka - dodaje Lidia Kuchta. - Kubusia nie chciała nawet zobaczyć, ale po wyjściu ze szpitala wróciła i wypełniła niezbędne dokumenty. Nadała mu też imię. Teraz czekamy na załatwienie formalności i znalezienie chłopczykowi nowego domu, z kochającymi rodzicami.

To trzeci taki przypadek w skierniewickim szpitalu w ostatnim czasie. Matki nie dlatego nie chcą oglądać swojego nowo narodzonego dziecka, że są wyrodne, ale z obawy, że jak tylko na nie spojrzą, zmienią zdanie. I ze szpitala wyjdą z maluszkiem, choć nie miały takiego zamiaru.

Jednak powody pozostawienia noworodka nigdy nie są błahe i rzadko spotyka się matki, które, ot tak sobie, zostawiają dziecko w szpitalu.
- Najczęstszy to trudna sytuacja materialna lub lokalowa - mówi Joanna Sobińska, pracownik socjalny w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. - Młodsze zostawiają dzieci, bo nie mogą liczyć na wsparcie rodziny, a dom samotnej matki to tylko tymczasowe rozwiązanie; starsze, bo jest ciężko, a tu się rodzi kolejne dziecko. Ale są i takie, które rodzą co rok - dwa i zostawiają. "Rekordzistka" porzuciła w Centrum już kilkoro. Innym ważkim powodem jest alkoholizm czy narkomania matek. Tragicznie wzrosła też liczba ciąż u nieletnich, przed 15. rokiem życia. Dzieje się tak, odkąd powstały gimnazja.

Gdy Joanna Sobińska zaczynała pracę w 2004 roku, pozostawionych dzieci w łódzkim CZMP było 44. Najlepszy pod tym względem był rok 2011 - porzucono 11 dzieci. W ubiegłym roku podobnych maluszków było 13, a w tym, choć to dopiero maj, już dziesięć matek zostawiło swoje dzieci z myślą o przekazaniu ich do adopcji.
Na szczęście takie maluszki bardzo szybko znajdują nowy dom. Problem jest inny. Że dzieciaczki pozostawione w szpitalach tuż po porodzie, tak długo muszą przebywać w szpitalu, choć są rodziny, które z utęsknieniem czekają na ich przysposobienie.

Przepisy dają jednak biologicznym rodzicom sześć tygodni czasu na ewentualną zmianę decyzji. Dopiero wtedy dziecko może trafić albo do ośrodka preadopcyjnego (ostatni taki w Łódzkiem został zlikwidowany dwa lata temu), do zawodowej rodziny zastępczej (jest ich coraz mniej, w Skierniewicach na przykład tylko dwie, i każda ma po sześcioro dzieci), ewentualnie do pogotowia opiekuńczego (problem jak wyżej). Nie ma też placówek opiekuńczo-terapeutycznych dla dzieci chorych. Są natomiast przepełnione do granic możliwości domy dziecka.
Skierniewicki Sąd Rejonowy postanowieniem z 7 kwietnia uznał, że Kubuś winien zostać umieszczony właśnie w domu dziecka.

- Ja widziałam, jak wygląda tam opieka nad takim małym dzieckiem - wzdycha dr Lidia Kuchta, dodając, że jest to najgorsze z możliwych rozwiązań. - Pracuję w zawodzie ponad 30 lat i uważam, że dawniej, jeszcze za komuny, podejście do pozostawionych dzieci było bardziej ludzkie. Przepisy tak to regulowały, że maluszek od razu trafiał do adopcji, bo jest mnóstwo małżeństw, które latami czekają na dziecko. Obie strony były szczęśliwe. Teraz wszystkie instytucje, z mocy prawa, mają związane ręce. A cierpi na tym dziecko i jego rozwój.

- Zrobię wszystko, by Kubuś nie poszedł do domu dziecka - zapewnia Janina Wawrzyniak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Skierniewicach. - Tyle, że przepisów nie da się przeskoczyć i to mnie najbardziej boli. Niby wszyscy mówią o dobru dziecka, a tak naprawdę procedury okazują się ważniejsze.
Procedury ustanowiła ustawa z czerwca 2011 roku o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Sprawiła ona, że na poziomie powiatów nie można już zajmować się adopcjami. Powiaty zajmują się jedynie rodzinami zastępczymi, natomiast adopcjami wyspecjalizowane ośrodki w województwie.

W Łódzkiem działają trzy ośrodki zajmujące się adopcją dzieci, wszystkie w Łodzi. To Regionalny Ośrodek Adopcyjny oraz jego filia w Piotrkowie Trybunalskim, Archidiecezjalny Ośrodek Adopcyjny oraz Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Z danych tych ośrodków wynika, że tylko w ubiegłym roku do adopcji zostało zgłoszonych 526 dzieci (zgłoszonych, czyli mających uregulowaną sytuację prawną), z czego 190 zostało zakwalifikowanych do przysposobienia. W 157 przypadkach postępowanie adopcyjne zakończyło się powodzeniem (w tym 146 krajowych i 11 zagranicznych).

W Regionalnym Ośrodku Adopcyjnym w Łodzi na adopcję czeka obecnie około 130 dzieci. Rodzin, które są odpowiednio przeszkolone i mogą przyjąć dziecko pod swój dach jest... pięć.
- Rodziny, które chcą adoptować dziecko, robią to na bieżąco - mówi Anna Wysocka-Stasiak, dyrektor ośrodka. - Nie wszystkie dzieci mogą być adoptowane. Niektóre mają liczne rodzeństwo i nie powinno się ich rozdzielać, inne mają po kilkanaście lat i sprawiają problemy wychowawcze, jeszcze inne kłopoty zdrowotne.
I to jest kolejny problem, poruszony zresztą w minioną środę w Sejmie na konferencji "Rodzina, a nie instytucja", gdzie prelegenci z całej Polski zwracali uwagę na niedoskonałości noweli wspomnianej ustawy. Mówiono między innymi o konieczności przywrócenia - zlikwidowanych na mocy ustawy - małych ośrodków rodzin zastępczych, które na poziomie powiatów dbały o szkolenia dla rodziców, poszukiwały ich, a także zajmowały się biurokracją, gdy pojawił się na przykład taki problem, jak w przypadku Kubusia.

- Byłam na tej konferencji i poruszałam ten problem, zresztą nie tylko ja - mówi Maria Czyżykowska-Karczewska, szefowa skierniewickiej Fundacji Dziecięcy Uśmiech. - Małe ośrodki wykonywały fantastyczną pracę, natomiast MOPS-y mają tyle swoich zadań, że nie bardzo się nad problemem pieczy zastępczej pochylają. Nie mają na to czasu. Poza tym szkolenia odbywają się obecnie tylko w Łodzi, a kto z potencjalnych rodziców ma czas, pracując zawodowo, dojeżdżać tam przez wiele miesięcy? Może dlatego kandydatów na rodziców jest obecnie tak mało...
Skierniewicki ośrodek rodzin zastępczych, działający siedem lat przy Fundacji Dziecięcy Uśmiech, przeszkolił na przykład 111 osób na rodziny zastępcze spokrewnione (wszystkie rodziny mają dzieci, niektóre po dwoje), 94 osoby na rodziny zastępcze niespokrewnione lub adopcyjne, utworzył 11 rodzin adopcyjnych, jedną rodzinę zastępczą o charakterze pogotowia rodzinnego i dwie rodziny zawodowe wielodzietne. Powstało też 21 rodzin zastępczych niespokrewnionych, w których jest 24 dzieci. Dwa lata temu ośrodek został rozwiązany.

- Prowadziliśmy też grupy wsparcia dla takich rodziców - mówi Ewa Rapacka-Skiba z nieistniejącego już ośrodka. - Szkoda, że teraz wszystko odbywa się na poziomie Łodzi, a Kubuś musi czekać, aż dorośli przebrną przez gąszcz procedur.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na skierniewice.naszemiasto.pl Nasze Miasto